Często,
gęsto, czytelnicy odżegnują się od powrotów do literatury z lat
cielęcych, bojąc się, że ponowna lektura ulubionych kiedyś książek
spowoduje, nazwijmy go roboczo, klops poznawczy. Klops zaś przejawi się
m. in. tym, że w całej krasie ujrzymy niedociągnięcia, dłużyzny czy
fatalne rozwiązania fabularne, na które, niewyrobionymi czytelnikami
będąc, w transie pochłaniania kolejnych stron, nie zwracaliśmy uwagi.
Jego symptomem może też być spostrzeżenie, że prawdy objawione, które
przemawiały do naszej wyobraźni naście czy nawet dziesiąt lat temu,
teraz wywołują w nas śmiech i dobroduszne kiwanie głową. Ba, sama akcja,
która kiedyś burzyła w nas krew i wzbudzała chęć do naśladownictwa
głównych bohaterów, teraz budzi jedynie politowanie. Piszę o tym
wszystkim przy okazji "Siódmego wtajemniczenia", bo to książka, którą
dotknął szczególnie ten ostatni objaw właśnie. Tym, którzy w tym
momencie mieli szczery zamiar rzucić się w sieciowym odpowiedniku
rejtanowskiego gestu, by bronić najlepszej ponoć powieści pana Edmunda,
oszczędzę koszul. To, że odbiór jest dziś inny, nie oznacza, że "Siódme
wtajemniczenie", to kicha i szkoda na nią czasu. Po prostu, jak śpiewa
Krzywy, "to już nie to samo".
Historię Gustawa Cykorza, ucznia klasy 6B i z racji świeżych przenosin do nowej budy, tzw. klasowego fuksa, odbierałem chyba kiedyś bardziej przez pryzmat bogatej, dziecięcej wyobraźni, która pozwalała mi widzieć przedstawioną opowieść w sposób, w jaki postrzegał ją ten biedny, niezrzeszony w żadnej z klasowych koterii (Blokersi vs Matusy), nieszczęśnik. Tajna baza była tajną bazą, a nie opuszczonym górniczym pomieszczeniem ukrytym między hałdami. Serkoza i mlekoza były tajemniczymi substancjami, a nie kefirem czy jogurtem dostępnymi dziś w każdym sklepie. Arsenał robił kolosalne wrażenie, a nie, jak dziś, wywoływał cyniczny uśmieszek. Że nie wspomnę już o Wielkiej Kołomyi Elementarnej, którą wówczas chciało się przetestować w szkole, a obecnie, cóż ... Słowem, całość miała posmak Wielkiej Przygody i brało się to wszystko z dobrodziejstwem inwentarza w postaci odlotów z Komandorem czy innych oniryczności, które podczas ponownej lektury tylko mnie drażniły.
Można by zamknąć "Siódme wtajemniczenie" w słowach - kluczach, tak chętnie używanych w dorosłym opisywaniu książek. "Powieść inicjacyjna", "z pogranicza jawy i snu" czy też mająca "cechy realizmu magicznego", jak chce polska Wiki. Można, ale po co? To przecież, tylko lub aż, świetna opowieść o młodym chłopaku, który szuka swojego miejsca w nowej budzie. Który chce się dostosować i szamocze w wyborach, jednocześnie próbując pozostać sobą i nie sprzeniewierzyć się swoim ideałom. Jest też "Siódme ..." niezłym studium władzy oraz życia w organizacji, oczywiście wszystko z przymrużeniem oka. Całość okraszona humorem ("opaczkowywanie" jeńców bawiło mnie tak samo mocno jak kiedyś), dynamiczna (z niewielkimi wyjątkami) i świetnie napisana. Niestety, podobnie jak Marlow, nie jestem pewien czy na tyle to wszystko atrakcyjne, żeby przyciągnąć współczesnego, młodego człowieka.
Historię Gustawa Cykorza, ucznia klasy 6B i z racji świeżych przenosin do nowej budy, tzw. klasowego fuksa, odbierałem chyba kiedyś bardziej przez pryzmat bogatej, dziecięcej wyobraźni, która pozwalała mi widzieć przedstawioną opowieść w sposób, w jaki postrzegał ją ten biedny, niezrzeszony w żadnej z klasowych koterii (Blokersi vs Matusy), nieszczęśnik. Tajna baza była tajną bazą, a nie opuszczonym górniczym pomieszczeniem ukrytym między hałdami. Serkoza i mlekoza były tajemniczymi substancjami, a nie kefirem czy jogurtem dostępnymi dziś w każdym sklepie. Arsenał robił kolosalne wrażenie, a nie, jak dziś, wywoływał cyniczny uśmieszek. Że nie wspomnę już o Wielkiej Kołomyi Elementarnej, którą wówczas chciało się przetestować w szkole, a obecnie, cóż ... Słowem, całość miała posmak Wielkiej Przygody i brało się to wszystko z dobrodziejstwem inwentarza w postaci odlotów z Komandorem czy innych oniryczności, które podczas ponownej lektury tylko mnie drażniły.
Można by zamknąć "Siódme wtajemniczenie" w słowach - kluczach, tak chętnie używanych w dorosłym opisywaniu książek. "Powieść inicjacyjna", "z pogranicza jawy i snu" czy też mająca "cechy realizmu magicznego", jak chce polska Wiki. Można, ale po co? To przecież, tylko lub aż, świetna opowieść o młodym chłopaku, który szuka swojego miejsca w nowej budzie. Który chce się dostosować i szamocze w wyborach, jednocześnie próbując pozostać sobą i nie sprzeniewierzyć się swoim ideałom. Jest też "Siódme ..." niezłym studium władzy oraz życia w organizacji, oczywiście wszystko z przymrużeniem oka. Całość okraszona humorem ("opaczkowywanie" jeńców bawiło mnie tak samo mocno jak kiedyś), dynamiczna (z niewielkimi wyjątkami) i świetnie napisana. Niestety, podobnie jak Marlow, nie jestem pewien czy na tyle to wszystko atrakcyjne, żeby przyciągnąć współczesnego, młodego człowieka.
Uwielbiałam, znałam na pamięć i gotowa jestem rwać koszule i inne części garderoby :D Ale już w przypadku 'Księgi urwisów" się zgodzę, że odbiór jest w istocie inny niż dwie dekady temu. Wypieki już nie te przy czytaniu ;)
OdpowiedzUsuńJa w celach testowych rzucam się na pojedyncze tytuły najpoczytniejszych autorów moje młodości. I na nazwiska, o których po raz pierwszy słyszę dzięki blogom :)
UsuńCieszę się, że książka okraszona jest humorem i zawiera dynamiczną akcją. Już te elementy skutecznie mnie zachęcają do bliższego poznania "Siódmego wtajemniczenia".
OdpowiedzUsuńOstrzegam. To książka chłopacka i było nie było, trącąca troszkę myszką. W różowych okularach sentymentu można wiele wybaczyć. Bierz na to poprawkę :)
UsuńHerrFlick
OdpowiedzUsuńSuper książka. Mam 54 lata i muszę ją co jakiś czas przeczytać dla odświeżenia wspomnień z lat dziecięcych. Tych ludzi już niestety nie ma. Umarli lub wyjechali na swój Wielki Wandr do rajchy lub zasnęli nałące wśró ziół jak Innocynt Ankohlik.