Urocza powieść! Pomyśleć, że tak długo przyszło na nią czekać
polskim czytelnikom! Po raz pierwszy wydana w 1948 r. odniosła duży
sukces w Anglii i Ameryce, doczekała się scenicznej adaptacji i filmowej
wersji. Dopiero teraz, w 2013 r ukazała się u nas w tłumaczeniu
Magdaleny Mierowskiej. Cóż, lepiej późno niż wcale.
Dodie,a właściwie Dorothy Gladys Smith zaistniała w historii literatury opowieścią o "101 dalmatyńczykach",
ale któż tam pamięta nazwiska autorów disneyowskich bajek! Ma na swoim
koncie 9 sztuk teatralnych, scenariusze, kolejne części "dalmatyńczyków"
oraz 4 tomy autobiografii. Wykonawcą jej literackiego testamentu był
Julian Barnes, który "opisując półki z książkami jednej z bohaterek,
wymienia "Zdobywam zamek" jako powieść pocieszycielkę, do której zawsze
się wraca." (cyt. z okładki).
Czy będę wracać i ja - czas pokaże. Na razie tylko przyłączam się do licznych rekomendacji.
"Zdobywam zamek" ma formę pamiętnika prowadzonego przez 17-letnią Cassandrę, która chce ćwiczyć świeżo poznaną metodę stenografowania oraz uczyć się, jak pisać powieść - zamierza opisać osoby i przytoczyć rozmowy. Tematem będzie oczywiście jej rodzina - ekscentryczna i niebanalna gromadka Mortmainów z dodatkami (macocha, zadomowiony u nich syn dawnej pokojówki). Żyją oszczędnie, wręcz biednie, nie mają prawie nic, bo nawet większość mebli wyprzedali. Za to gdzie oni mieszkają!
W prawdziwym zamku! Dokładnie w tym, co po nim pozostało - resztkach zabudowań, otoczonych murami, fosą i wieżami.Nie muszą nawet płacić czynszu, i tak nie mieliby z czego.
Sceneria jest niezwykle malownicza i romantyczna. Daleko jednak do sielanki, choć na swój sposób Mortmainowie są szczęśliwi, mają w sobie radość życia, tylko warunki mogliby mieć ciut lepsze. Dziewczęta chciałyby wyrwać się w kręgu nędzy i głodu, światełko w tunelu daje im spadek po ciotce (odziedziczyły futra) oraz pojawienie się dziedzica posiadłości Simona wraz bratem, Neilem. I tu zaczynają się te wszystkie konwenanse i niuanse...
Fabularnie niewiele się tu dzieje, główne osie to zamążpójscie Rose i perypetie uczuciowe bohaterów oraz przełamanie niemocy twórczej ojca rodziny, autora słynnych "Bojów Jakuba". Istota rzeczy leży w epizodach znakomicie opisanych przez bystrą, zabawną, charyzmatyczną, ale niekiedy naiwną Cassandrę. Jej opowieści są żywe i barwne. Trzeba przyznać, że panna Mortmain ma zadatki na pisarkę ;-)
Historia z łapaniem "niedźwiedzia", niespodziewani goście podczas kąpieli w balii po farbowaniu ubrań, rozmowy z krawieckim manekinem, świętojańskie rytuały, pies Heloiza i kot Abelard, damsko- męskie gierki, wyprawy do Londynu, podstęp wobec ojca - to i wiele innych spraw uwiecznionych w zeszytach przez Cassandrę dostarcza czytelnikom wiele przyjemności i uśmiechu.
Inteligentnie, z nawiązaniami literacko-muzycznymi, z humorem, ciepłem, nieco sentymentalnie, nieco"wiktoriańsko", ale przede wszystkim barwnie i ujmująco - tak Dodie Smith wykreowała świat swej powieści. Oddając głos, czy raczej pióro, bohaterce - dodała smaku całości. Forma bowiem tutaj doskonale pasuje do treści.
Walorem kolejnym są sylwetki występujących tam osób. Moją uwagę szczególnie zwróciła postać Topaz - z jednej strony artystyczna dusza, oryginalnej urody modelka malarzy, obcująca z naturą (w ciemnościach można ją było wziąć za ducha), z drugiej - zapobiegliwa gospodyni, troskliwa macocha (niewiele w sumie starsza od pasierbic) i dobra żona. Jednym słowem - zjawiskowa.
Trochę jakby Jane Austen, trochę jakby L. M. Montgomery, nieco sióstr Bronte - w te klimaty wpisuje się powieść Dodie Smith. Jest to proza przyjemnie staroświecka, taka bardziej "dziewczyńska", ale sądzę, że i płci przeciwnej ta lektura nie zaszkodzi, zwłaszcza tym osobnikom, którzy odnajdują się w klimatach cyklu o Ani z Zielonego Wzgórza i Jeżycjady.
"Zdobywam zamek" - zdobył moje uznanie. Chciałabym, aby było więcej takich powieści, więcej wznowień "starej" dobrej literatury, niech młode pokolenia mają szansę poznać coś innego ( i wartościowszego!) niż te wszystkie Szepty, Zmierzchy i Greye...
Klasyka górą!
Czy będę wracać i ja - czas pokaże. Na razie tylko przyłączam się do licznych rekomendacji.
"Zdobywam zamek" ma formę pamiętnika prowadzonego przez 17-letnią Cassandrę, która chce ćwiczyć świeżo poznaną metodę stenografowania oraz uczyć się, jak pisać powieść - zamierza opisać osoby i przytoczyć rozmowy. Tematem będzie oczywiście jej rodzina - ekscentryczna i niebanalna gromadka Mortmainów z dodatkami (macocha, zadomowiony u nich syn dawnej pokojówki). Żyją oszczędnie, wręcz biednie, nie mają prawie nic, bo nawet większość mebli wyprzedali. Za to gdzie oni mieszkają!
W prawdziwym zamku! Dokładnie w tym, co po nim pozostało - resztkach zabudowań, otoczonych murami, fosą i wieżami.Nie muszą nawet płacić czynszu, i tak nie mieliby z czego.
Sceneria jest niezwykle malownicza i romantyczna. Daleko jednak do sielanki, choć na swój sposób Mortmainowie są szczęśliwi, mają w sobie radość życia, tylko warunki mogliby mieć ciut lepsze. Dziewczęta chciałyby wyrwać się w kręgu nędzy i głodu, światełko w tunelu daje im spadek po ciotce (odziedziczyły futra) oraz pojawienie się dziedzica posiadłości Simona wraz bratem, Neilem. I tu zaczynają się te wszystkie konwenanse i niuanse...
Fabularnie niewiele się tu dzieje, główne osie to zamążpójscie Rose i perypetie uczuciowe bohaterów oraz przełamanie niemocy twórczej ojca rodziny, autora słynnych "Bojów Jakuba". Istota rzeczy leży w epizodach znakomicie opisanych przez bystrą, zabawną, charyzmatyczną, ale niekiedy naiwną Cassandrę. Jej opowieści są żywe i barwne. Trzeba przyznać, że panna Mortmain ma zadatki na pisarkę ;-)
Historia z łapaniem "niedźwiedzia", niespodziewani goście podczas kąpieli w balii po farbowaniu ubrań, rozmowy z krawieckim manekinem, świętojańskie rytuały, pies Heloiza i kot Abelard, damsko- męskie gierki, wyprawy do Londynu, podstęp wobec ojca - to i wiele innych spraw uwiecznionych w zeszytach przez Cassandrę dostarcza czytelnikom wiele przyjemności i uśmiechu.
Inteligentnie, z nawiązaniami literacko-muzycznymi, z humorem, ciepłem, nieco sentymentalnie, nieco"wiktoriańsko", ale przede wszystkim barwnie i ujmująco - tak Dodie Smith wykreowała świat swej powieści. Oddając głos, czy raczej pióro, bohaterce - dodała smaku całości. Forma bowiem tutaj doskonale pasuje do treści.
Walorem kolejnym są sylwetki występujących tam osób. Moją uwagę szczególnie zwróciła postać Topaz - z jednej strony artystyczna dusza, oryginalnej urody modelka malarzy, obcująca z naturą (w ciemnościach można ją było wziąć za ducha), z drugiej - zapobiegliwa gospodyni, troskliwa macocha (niewiele w sumie starsza od pasierbic) i dobra żona. Jednym słowem - zjawiskowa.
Trochę jakby Jane Austen, trochę jakby L. M. Montgomery, nieco sióstr Bronte - w te klimaty wpisuje się powieść Dodie Smith. Jest to proza przyjemnie staroświecka, taka bardziej "dziewczyńska", ale sądzę, że i płci przeciwnej ta lektura nie zaszkodzi, zwłaszcza tym osobnikom, którzy odnajdują się w klimatach cyklu o Ani z Zielonego Wzgórza i Jeżycjady.
"Zdobywam zamek" - zdobył moje uznanie. Chciałabym, aby było więcej takich powieści, więcej wznowień "starej" dobrej literatury, niech młode pokolenia mają szansę poznać coś innego ( i wartościowszego!) niż te wszystkie Szepty, Zmierzchy i Greye...
Klasyka górą!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz