Kolejna z “młodzieżówek”, która z tarczą wyszła z boju ze zgryźliwym zgredem. A przyznam szczerze, miałem wiele obaw, bo jedyne co kojarzyło mi się z serią pana Perepeczki (nie, nie Janosika), to fakt, że wielce mi się podobała. Kto jednak nie ryzykuje, ten dobrych książek nie czyta, więc rzuciłem się na wierzchołek góry przygód, jakim jest pierwsza książka o Dzikiej Mrówce i Jego Bracie, czyli odcinek z tam-tamami w tytule.
Tytułowa Mrówka to nastoletni chłopak, którego życie ogranicza się, z grubsza, do szkoły i hokeja, którego uwielbia. Los dokoptował mu brata bliźniaka, którego najbliższe otoczenie chłopców zna jako Jego Brata (no, to już wiecie kto jest spirytusem movensem wszystkich zdarzeń). Jako że chłopcy nie zostali znalezieni w kapuście, do kompletu mamy wiecznie nieobecnego tatę - ochmistrza na statkach dalekomorskich i mamę, którą małżonek zwie Micią. Co w tym ciekawego, spytacie? Hmm, to wiedzą tylko ci, którzy uwielbiają takie ciepłe, rodzinne, literackie gniazdka. Jak kto lubi Borejków, to i w Mrówkowej rodzinie dobrze się będzie czuł, choć od razu zastrzegam, że target wiekowy jest ustawiony deczko niżej niż u Musierowicz.
No dobrze, jest rodzina, ale o co biega z tymi tam-tamami? Otóż podczas jednej z nielicznych wizyt, wobec wyrzutów jakie czyni mu małżonka: “Wszystko na mojej głowie. I koks na zimę, i malarz do odnowienia mieszkania, i dzieci, i w ogóle wszystko. A ty co? “Ależ, Miciu..." Co z ciebie za mężczyzna? Zróbże coś!”, tata postanawia zabrać chłopców na dwumiesięczny rejs. Konsekwencje tej decyzji stanowią kwintesencję książki, a że kurs jest na Afrykę, są też tam-tamy, choć nie tylko. Oj, nie tylko!
Podejrzewam co przyciągnęło mnie do książki w dzieciństwie. Jako jedynaka zawsze fascynowały mnie opisy braterskich więzi i równie braterskich napierdzielanek. Pewnikiem zazdrościłem Mrówie Jego Brata. Tego, że ma do kogo otworzyć paszczę i albo zbluzgać albo zaproponować sztamę. No i dzielić radości i smutki. Teraz zaś ze zgrozą czytałem o pomysłach, jakie mogą wpaść do głowy dwóm nastolatkom, których, tylko patrzeć, będę miał na stanie we własnym domu. Ot, prawdą jest powiedzenie, że punkt widzenia …
Mimo wieku, świetna. Parskałem śmiechem przy marynarzu - pantoflarzu, który w domu dialogował zwrotami: “Ależ, Miciu …” i “Oczywiście, Miciu …”, ale na statku potrafił ryknąć z głębi wątpi, ustawiając rodzinę do pionu. Z bananem na ustach czytałem, jak bawiący się w detektywów chłopcy udają w afrykańskim miasteczku luźną rozmowę, deklamując na przemian “Świteziankę” i jak, w zależności od tego czy buja czy nie, chcą, bądź nie, iść do szkoły morskiej.
Jest w powieści pana Andrzeja humor i draka, ale jest i nauka. Są w niej “rodzynki” informacji geograficznych (w końcu chłopcy sporo zwiedzają), jak i historycznych, ale podane niejako przy okazji wartkiej akcji. Mniód!
O tak, Dzikie Mrówki fajnie się czyta, tylko że my z sentymentu to inaczej nieco odbieramy, a ciekawe jak dzisiejsza młodzież (młodsza) to znajduje (o ile w ogóle to czyta ktoś)
OdpowiedzUsuńJa co prawda już niedzisiejsza młodzież, ale "Dziką mrówkę" od wielu lat niezmiennie uwielbiam. Obiecałam sobie, ze doczytam pozostałe tomy, na razie zdobyłam tylko "Podwodny świat Dzikiej Mrówki", już nie tak dobry, niestety - i tu już rzeczywiście czytałam go raczej z sentymentu.
OdpowiedzUsuńJa w ramach odpoczynku od sesji przeczytałam i na odtrutkę po fatalnej współczesnej powieści romantycznej. Troszkę mi to przypomina serię o Tomku Alfreda Szklarskiego. http://www.zakamarek2013.blogspot.com/2014/02/dzika-mrowka-i-tam-tamy.html
OdpowiedzUsuńŚwietne to tło masz!