Wyjątkowo polska okładka mnie nie odrzuciła - miałam tę środkową - ładna reprodukcja, do tego pasująca do treści. Chociaż i tak stare niemieckie wydania robią większe wrażenie:
Eugenia Marlitt
Złota Elżunia
Goldelse, 1866
Wyd. Siedmioróg 1998
Złotowłosa Elżunia to szesnastolatka, bardzo utalentowana muzycznie, która wraz z rodzicami i młodszym braciszkiem Waciem przeprowadza się do starego zrujnowanego zamku, który jej matka otrzymała w spadku. Nowa siedziba, zagubiona w środku lasu, okazuje się równie romantyczna co przygody, które czekają Elżunię. Dziewczyna zaprzyjaźnia się z kaleką dziedziczką z pobliskiego dworu, ale zyskuje zaprzysięgłego wroga w jej kuzynce (i nie tylko w niej). Dziedzic, wielbiciel archeologii, który właśnie powraca do dworu wywiera na Elżuni mieszane wrażenie i nie wiadomo, czy to będzie przyjaźń, czy kochanie, czy może nic nie będzie. Jakby tego było mało, malownicze ruiny okazują się kryć rozwiązanie zagadki pochodzenia rodu Elżuni.
Bardzo sympatyczna książeczka i sympatyczna bohaterka, miło się czytało, chociaż gorący romans między "szesnastką" a mężczyzną prawie 40-letnim trochę mi zgrzytnął. Czasy się jednak troszkę zmieniły ;)
Stare niemieckie ilustracje do "Złotej Elżuni"
To co mnie natomiast zdumiało, to dziwnie propolskie hasła w tej książce. Dziwnie - bo pisarka była Niemką, we własnym kraju popularną. Tymczasem wszyscy pozytywni bohaterowie noszą polskie nazwiska i często pojawiają się uwagi dotyczące gnębienia i uciskania polskości przez Niemców. Panny grają Chopina, a śpiewają pieśni Moniuszki. Powieść wydano w 1998 r., ale na podstawie wydania z 1930 r. Mam poważne wątpliwości, co do wierności ówczesnego przekładu. Podejrzewam, że postąpiono z oryginałem dość swobodnie, dokonując luźniejszej adaptacji na grunt polski, od niedawna niepodległy, a Niemcom wrogi. Niestety nie znam języka niemieckiego, więc mierzyć z oryginałem się nie będę, ale sprawdziłam, że nazwiska występują w nim niemieckie. Podejrzewam więc, że polskie pochodzenie bohaterów oraz jego konotacje zostały wyssane z palca tłumaczki. Szkoda jednak, że współczesnych wydań nie dokonuje się na podstawie oryginałów.
Z ciekawostek - bohaterka "Złotej Elżuni" pięknie grała na pianinie. Autorka także studiowała muzykę, ale straciła słuch i zajęła się literaturą. Z pożytkiem dla tej ostatniej.
Te niemieckie okładki - coś pięknego! Ilustracje zresztą też.
OdpowiedzUsuńTo prawda :)
UsuńAj, to jedna z książek mojego dzieciństwa.
OdpowiedzUsuńOd lat o niej nie myślałam (brzmi to, jakbym stała już nad grobem), ale z przyjemnością bym do niej wróciła, chociaż pewnie spotkałoby mnie rozczarowanie.
Ilustracje z wydania niemieckiego w ogóle mi się nie podobają.
A ja w dzieciństwie o niej nie słyszałam, niestety. Za to teraz, mimo zdecydowane dorosłego wieku, bardzo mi się podobała.
UsuńA mnie się podobają, ale ja mam słabość do takich staroświeckich ilustracji książkowych :)
Rzeczywiście, niemieckie okładki naprawdę piękne, zwłaszcza ta czerwona... Kurczę, muszę gdzieś znaleźć tę książkę, bo mnie zaintrygowałaś. Ciekawe, czy jest w mojej bibliotece :)
OdpowiedzUsuńTa czerwona jest cudna, szkoda, że teraz już się tak nie wydaje. Moją książkę miałam właśnie z biblioteki, ale szukaj w dziale dziecięcym :)
UsuńFaktycznie te stare okładki mają w sobie nieodparty urok. Muszę kiedyś poszukać tej książki, bo zaciekawiłaś mnie i autorką, i samą jej twórczością.
OdpowiedzUsuńZachęcam, naprawdę urocza książeczka :)
UsuńO, tej nie czytałam, a mam i czytałam dwie inne: "Księżniczkę wrzosów" i "Panienkę ze starego młyna" - obie mi się podobały ;)
OdpowiedzUsuńA ja zamierzam upolować w bibliotece lub na allegro pozostałe powieści Marlitt, bo to bardzo odprężające lektury :)
Usuń