środa, 2 kwietnia 2014

Międzynarodowy Dzień Książki dla Dzieci


Dziś Międzynarodowy Dzień Książki dla Dzieci, obchodzony w rocznicę urodzin Hansa Christiana Andersena. Mam nadzieję, że przy tej okazji pamiętaliście o wyciągnięciu z regału swojej najulubieńszej książki sprzed lat i poczytaniu jej swoim pociechom lub - swojemu wewnętrznemu dziecku. A ja życzę Wam i sobie byśmy zawsze potrafili zatracić się bez reszty w dobrej lekturze, zabłądzić w Narni, Stumilowym Lesie lub w Krainie Czarów, zapomnieć, że istnieje jakaś rzeczywistość poza nimi - tak jak to potrafią dzieci.

niedziela, 30 marca 2014

Nowy cykl "Klasyka Pięknie Wydana"

Obiecywałam jakiś czas temu, że rozpocznę nową serię wpisów na temat pięknie wydanych książek z gatunku dziecięcej klasyki. Wreszcie nadszedł czas realizacji obietnicy. Przyznam, że zmotywowały mnie do tego dwie sprawy.

Sprawa pierwsza - "Pierwsza książka mojego dziecka", która niedawno dostała kolejną dotację od ministerstwa kultury. Wątpliwej urody strona wizualna dzieła została ostro oprotestowana przez ponad stu wykładowców akademii sztuk pięknych, psychologów, ilustratorów i wydawców książek dla dzieci. Irena Kuźmińska, szefowa Fundacji ABCXXI - Cała Polska Czyta Dzieciom, która przygotowywała rzeczoną książkę, odpowiedziałą na zarzuty, że celem akcji jest dziecko, a nie książka. Przy całym szacunku dla pani Kuźmińskiej, skądinąd mądrej kobiety, zasłużonej dla rozwoju czytelnictwa w Polsce (bardzo ciekawy wywiad TU), nie mogę się z nią zgodzić. Czemu nie można upiec dwu pieczeni przy jednym ogniu i zadbać nie tylko o rozwój mowy malucha, ale i o jego edukację estetyczną. Pal już licho czystą przyjemność obcowania z ładnymi obrazkami, bo zdaniem pani Kuźmińskiej dzieci potrzebują "wyrazistych, kolorowych, najlepiej konturowych rysunków, które dorosłym raczej nie przypadają do gustu"* - czytaj, dzieci lubią brzydkie obrazki. To bardzo ciekawe stwierdzenie, ale nieprawdziwe. Moje roczne dziecko z równym zainteresowaniem ogląda zarówno klasyczne ilustacje Szancera, malarskie impresje Erica Carle, zdjęcia, jak i pseudodisneyowskie bohomazy. Ale staram się, żeby z bohomazami miało jak najmniejszą styczność... Pomijając już kwestię edukacji estetycznej - czytanie książki (dobrej) to przyjemność. Ale czytanie pięknej książki to przyjemność podwójna. A czytanie pięknej książki dziecku to jeszcze w gratisie przyjemność dla rodzica.
Więcej o "Pierwszej książce..." możecie poczytać w świetnym zeszłorocznym wpisie na blogu
Czytanki-Przytulanki.


http://www.apartmenttherapy.com/most-beautiful-childrens-books-in-the-world-196504
Kliknijcie obrazek i obejrzyjcie 20 pięknych okładek książek dla dzieci
* Cytat stąd



Sprawa druga to bolesne poszukiwania książeczek dla mojej rocznej córeczki. Z pięknymi książkami dla starszaków, drukowanymi na zwykłym papierze, nie ma problemu, niestety takie książeczki córka błyskawicznie przerabia na confetti, a nawet gryzetti ;) Książeczki tekturowe natomiast wołają o pomstę do nieba. Większość jest tak potwornie brzydka, że nie chciałabym, żeby moje dziecko kiedykolwiek miało z nimi kontakt. Te ładne też są, ale to często książeczki obrazkowe, do opowiadania, a my poza nimi chcielibyśmy też takie z wierszykami, bo córa uwielbia słuchać rytmicznego tekstu. Jak paskudnie można zilustrować biednego Brzechwę czy Tuwima, to się w głowie nie mieści. Co z tego, że książeczki są tanie? Udaje mi się wyłuskiwać co ładniejsze, a przynajmniej przyzwoite, z księgarnianych stosów, ale nie jest to zadanie łatwe. Odtrutką na zalew tekturowych koszmarków jest dla mnie wyszukiwanie (i gromadzenie) pięknych pozycji, które zainteresują córkę dopiero za kilka lat.

Pewnie sporo osób ma podejście bliskie szefowej Fundacji ABCXXI - dziecko się nie zna, a że jest ciekawe świata, wszystko co kolorowe przyciągnie jego wzrok, więc po co się wysilać. Ja jednak uważam, że świadomy rodzic nie karmi dziecka byle czym, czy chodzi o strawę zwykłą, czy duchową. Nie czytajmy dzieciom książek byle jakich, bo grafomańskie wierszyki nie rozwiną miłości do literatury, a paskudne ilustracje - wrażliwości na piękno.

Przygotowałam dla Was kilka wpisów w ramach tego cyklu - opiszę w nich ukazujące się obecnie w różnych wydawnictwach serie klasyki dziecięcej, które cieszą oko odbiorcy. W późniejszych wpisach znajdzie się także miejsce dla pojedynczych perełek, wydanych w ostatnich latach, a jak się uda, to i tych archiwalnych.

niedziela, 23 marca 2014

Piotruś Pan i Wendy - J.M. Barrie

Dopiero co pisałam o pewnym bohaterze, którego zna każdy, nawet jeśli nie czytał powieści, a już nam się na tapetę (a raczej na bloga) pcha kolejny. Oto ON - zawsze młody, zwinny, sprytny, skory do przygód i nieznośnie zarozumiały. Piotruś Pan. Chłopiec, który z kart literatury dla dzieci przeskoczył do poradników psychologicznych, stając się archetypem wiecznie niedojrzałego mężczyzny. W tym wpisie nie będziemy jednak zajmowali się infantylizmem i problemami damsko-męskimi, jaki tenże generuje...

No, dalej, myślimy o czymś przyjemnym i lecimy za Piotrusiem - cały czas prosto, aż do rana. Jeśli coś Wam zabrzęczy koło ucha nie łapcie za zwiniętą gazetę - to nie mucha, tylko wróżka, zwana Cynowym Dzwoneczkiem. Tylko uważajcie - jest zabójczo (dosłownie) zazdrosna o Piotrusia. Tego uroczego łobuziaka, który ma jeszcze wszystkie mleczne zęby i który jest przekonany o własnej wspaniałości. "Ależ ja jestem sprytny!" - powtarza, nawet jeśli sprytem wykazał się tak naprawdę ktoś inny. Aha, szarpnijcie Piotrusia czasem za nogę i przypomnijcie mu swoje imię. Ma w zwyczaju zapominać, jeśli za długo kogoś nie widzi. A chociaż nauczył Was latać, to przecież nie powiedział, jak się ląduje. Nie jest to proste i może być dość nieprzyjemne - jeśli na przykład trafi Was strzała zapodzianych chłopców. Albo jeśli z jakichś niewytłumaczalnych przyczyn najdzie Was chęć lądowania na terytorium Czerwonoskórych lub na pirackim statku Kapitana Haka. Nie róbcie tego zresztą, proszę. W końcu Kapitan Jakub Hak był jedynym człowiekiem, którego bał się Długi John Silver (a przecież nawet sam Flint bał się Długiego Johna)*. Najokrutniejszy z okrutnych, z hakiem zamiast dłoni, a jednocześnie szalenie samotny wśród innych piratów, tak irytująco nieokrzesanych. Sam Hak był namiętnie przywiązanym do dobrych manier absolwentem doskonałej szkoły z tradycjami. Nienawidził Piotrusia Pana za jego zarozumiałość, a zarazem potwornie dręczył się przeczuciem, że być może maniery Piotrusia są w istocie lepsze niż jego...

Już lepiej lądujcie wśród Czerwonoskórych, być może wykorzystacie element zaskoczenia, bo tego się na pewno nie będą spodziewać. Nibylandia jest co prawda światem wyobraźni, ale jednak działa według ściśle ustalonych reguł. Istnieje na przykład procedura wojny z Czerwonoskórymi. Indianie ZAWSZE atakują pierwsi, tuż przed świtem, podczas gdy biali stawiają palisadę i czekają, nerwowo nadeptując na suche gałązki... 

Ale "Piotruś Pan i Wendy" to nie tylko dzikie przygody, walki z Indianami i piratami. To w dużej mierze opowieść o... matkach. O matkach, które będą czekać na swoje zagubione dzieci, jak długo będzie trzeba (a może wcale nie będą? Czy to była prawda, Piotrusiu, czy tylko jedno z twoich zmyśleń?) O dzieciach, które będą zawsze do swoich matek tęskniły (a może istnieje jeden wyjątek?). O Wendy - postaci tytułowej na równi z Piotrusiem - małej dziewczynce, która stała się przybraną matką dla całej gromadki chłopców. Swoją drogą, Wendy to nieco irytujący jednowymiarowy koncentrat instynktu macierzyńskiego. Radością  jej życia było gotowanie, pranie, sprzątanie, cerowanie skarpet, opatulanie kołderkami i podawanie lekarstw, niech się schowa Śnieżka ze swoimi krasnoludkami.

Ale co ja Wam będę opowiadać, sami przeczytajcie.


Geneza powstania powieści o Piotrusiu Panu została spopularyzowana w filmie "Marzyciel" z Johnym Deppem w roli J. M. Barriego. Pisarz był zaprzyjaźniony z rodziną nazwiskiem Llewelyn Davies, która "obrodziła" w małych chłopców - było ich aż pięcioro. Kiedy Barrie poznał Daviesów na świecie był Geoge, John i malutki Peter. Pisarz zabawiał straszych braci opowieściami o tym, że ich mały Peter potrafi latać, ponieważ dzieci przed urodzeniem się są ptakami. Tak narodziła się postać Piotrusia Pana**. Niektórzy uważają też, że pierwowzorem bohatera mógł być starszy brat pisarza, David, który zginął tragicznie w wieku lat trzynastu. W literaturze Piotruś Pan pojawił się w roku 1902, w kilku rozdziałach utworu dla dorosłych (sic!), zatytułowanego The Little White Bird. Dwa lata później Barrie napisał sztukę teatralną, w której również pojawiła się postać Piotrusia Pana, Peter Pan; or, the Boy Who Wouldn't Grow Up. W 1906 r. wspomniane rozdziały zostały wydane osobno, już jako historia dla dzieci, pod tytułem Peter Pan in Kensington Gardens. Zaś w 1911 r. na półki trafiła wreszcie powieść Peter Pan and Wendy, oparta na owej sztuce teatralnej. 

Chłopcy Daviesów z ojcem
Co się stało z rodziną Daviesów? Zanim Piotruś Pan wylądował po raz pierszy na kartach książki na świecie pojawił się  Michael, a w 1903 r. ostatni z braci - Nicholas. Niestety, nad rodziną wisiało chyba jakieś fatum. Najpierw zmarł ojciec, a niedługo po nim matka. Barrie został jednym z opiekunów chłopców. George i Michael zmarli młodo, pierwszy zginął w czasie walk I wojny światowej, drugi utonął. Peter Llewelyn Davies natomiast uważał "Piotrusia Pana" za swoje przekleństwo - prasa uwielbiała pisać o nim per "Piotruś Pan" ("Piotruś Pan się żeni", "Piotruś Pan idzie do wojska"). Szalę goryczy przeważył fakt, że nie odziedziczył po pisarzu praw do jego powieści (otrzymał je londyński szpital dziecięcy), co wynagrodziłoby mu irytujący rozgłos. Być może to stało się jedną z przyczyn jego alkoholizmu. Ostatecznie Peter popełnił samobójstwo.
 
J.M. Barrie

"Piotruś Pan" doczekał się trzech polskich tłumaczeń. Po raz pierwszy powieść została wydana już w 1913 r. w przekładzie Zofii Rogoszówny, kolejne było tłumaczenie Macieja Słomczyńskiego, a ostatnie -  Michała Rusinka. 

Powstało sporo ekranizacji "Piotrusia Pana i Wendy" - pierwsza, niema, w 1924 r.
 

Dobrze widzicie, Piotruś Pan był kobietą ;)

Disney stworzył dwa filmy animowane - pierwszy "Piotruś Pan" z 1953 r. był oparty na sztuce teatralnej Barriego Peter Pan; or, the Boy Who Wouldn't Grow Up. Drugi, Piotruś Pan: Wielki powrót z 2002 r. bazował na krótkim fragmencie zakończenia książki "Piotruś Pan i Wendy", mówiącym o córce Wendy - Jane. Powstała też całą seria (sześciu jak dotąd) filmów o Dzwoneczku, taki nibyprequel do Piotrusia Pana. 

Przy całym szacunku do produkcji Disneya, zwłaszcza tych klasycznych, uważam, że udisneyowienie zrobiło krzywdę wielu książkom. "Piotruś Pan i Wendy" jest naprawdę rewelacyjną lekturą, ale bywa smutny, poważny i... drastyczny. Zabija się tu naprawdę, "na śmierć". 

W 2003 r. powstała bardzo dobra, moim zdaniem, ekranizacja w reżyserii P. J. Hogana, która nie odbiera "Piotrusiowi" ani uroku, ani powagi. A bohater już zawsze będzie miał dla mnie uśmiech Jeremy'ego Sumptera...

 












Warto wspomnieć też o filmie "Hook" z 1991 r., inspirowanym "Piotrusiem Panem", z Robinem Williamsem w roli tytułowej i Julią Roberts jako Dzwoneczkiem.






* Uwielbiam tego typu odwołania w literaturze. Długi John i Flint to oczywiście piraci z "Wyspy Skarbów" Stevensona.
** Peter Pan - "Pan" od imienia bożka z greckiej mitologii, nie mylić z "panem Piotrem" (wtedy oryginał musiałby mieć tytuł Mr. Peter ;))

Piotruś Pan i Wendy, J.M. Barrie (tłum. Michał Rusinek), Znak Emotikon, Kraków 2014

Bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak za egzemplarz książki - dzięki niej odbyłam wreszcie podróż, która ominęła mnie w dzieciństwie.