poniedziałek, 22 września 2014

Małe trolle i duża powódź - Tove Jansson

Zachwyciłam się ostatnio najnowszym wydaniem serii o Muminkach, o tym:

...i dostałam je od męża na imieniny. Człowiek nigdy nie jest za stary na czytanie książek dla dzieci, a na Muminki zwłaszcza.

Bo moja teoria jest taka, że Muminki wcale nie są lekturą dla dzieci... Dziecko nie zrozumie i nie doceni wszystkich smaczków, tego rewelacyjnego odwzorowania ludzkich charakterów ubranych w bajkowe kostiumy. Być może zresztą teoria ta wzięła się ona stąd, że jako dziecko wcale się z tymi książkami nie zetknęłam. Owszem, oglądałam dobranocki z Muminkami - wersję rysunkową tolerowałam, wersji z animowanymi kukiełkami nie znosiłam. Dopiero na studiach zdecydowałam się zapoznać bliżej z klasykiem - przyjaciółka wygrzebała więc dla mnie z półki jedyny tom, jaki udało jej się znaleźć, a była to Dolina Muminków w listopadzie. Bardzo mi się spodobało, ale odczuwałam silny niedosyt, ponieważ w książce o Muminkach zabrakło...Muminków. No i jakoś tak się nam nie składało z tłuściutkimi trollami, więc dopiero teraz, po trzydziestce, mam okazję zapoznać się z całą serią, od pierwszego tomu poczynając.

A pierwszy tom pt. Małe trolle i duża powódź mógłby mnie całkiem zrazić do dalszej lektury, gdybym już tego i owego o serii nie wiedziała, i gdyby nie zamieszczny w moim wydaniu wstęp Autorki - geneza powstania książki okazała się ważna dla jej odbioru.

Otóż, Tove Jansson napisała swoje pierwsze opowiadanie o Muminku w roku 1939, w ponurych czasach, kiedy świat rozpadał się na kawałki. Chciała zanurzyć się na chwilę w fantazji, w krainie "dawno, dawno temu", stworzyła więc swojego bohatera, małego trolla Muminka, i wrzuciła go w jeszcze nieokreśloną bajkową rzeczywistość, inspirowaną ulubionymi lekturami - Juliuszem Vernem i Collodim. Mamy więc zaczątek przyszłego klasyka, ale przedziwnie zmiksowany z powieściami całkiem odmiennymi stylem. Stąd troll spotyka wróżkę o błękitnych włosach (Collodi) i kogoś w stylu kapitana Nemo, co - powiedzmy sobie szczerze - pasuje bardzo średnio.

Wojna światowa kłądzie się poważnym cieniem na akcji tej niedługiej książeczki. Pierwsza część jest bardzo mroczna - mamy tu ponury las, potwory, przerażonego zwierzaczka (przyszłego Ryjka) i wielką powódź, która zalewa cały świat. A przede wszystkim mamy małego Muminka, który wędruje przez straszny świat ze swoją Mamą w poszukiwaniu miłego i ciepłego miejsca, gdzie można by zbudować dom. Tatuś Muminka jakiś czas temu odpłynął z Hatifnatami i słuch po nim zaginął, a Mama i Muminek mają niewielką nadzieję na to, że jeszcze się kiedyś spotkają. Bardzo łatwo to wszystko przełożyć na rzeczywistość wojenną.

Na szczęście wszystko kończy się dobrze, wojna też się kończy i w 1945 r. pisany do szuflady utwór ukazuje się drukiem. A rok później ukazuje się ciąg dalszy pt. Kometa nad Doliną Muminków, tym razem już z "prawdziwą" Doliną Muminków, z kultowymi postaciami Włóczykija, Ryjka, panny Migotki, i uwierzcie mi - to dopiero jest prawdziwie przerażająca powieść. Koszmary nocne gwarantowane... Ale o tym  - następnym razem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz