środa, 4 czerwca 2014

Bullerbyn dziesięć lat później (Kerstin i ja - Astrid Lindgren)

Takie właśnie miałam wrażenie, czytając "Kerstin i ja", powieść o szesnastoletnich siostrach bliźniaczkach. Nie, rzecz nie dzieje się w Bullerbyn, ani fabuła nie jest w żaden sposób powiązana z najsłynniejszą powieścią Astrid Lindgren. Ale o ile w "Dzieciach z Bullerbyn" mieliśmy wizję idealnego dzieciństwa na szwedzkiej wsi, tak w "Kerstin i ja" napotykamy się na niemal utopijny obraz młodości na - a jakżeby inaczej - szwedzkiej wsi.

Szesnastoletnie Kerstin i Barbro (to narratorka) od dzieciństwa słuchały opowiadań swojego ojca o ukochanej wsi jego dzieciństwa - Lillhamra - i rodzinnym majątku. Wspomnienia te mają dla nich urok cudownej baśni, nic więc dziwnego, że reagują entuzjastycznie, kiedy ojciec, wojskowy, po przejściu na emeryturę wpada na pomysł, by opuścić garnizonowe miasteczko i powrócić do Lillhamra. Bliźniaczki bez żalu porzucają szkołę - jako że nauka nie była nigdy ich powołaniem i ciągnęły dotąd na marnych trójczynach - na co ich rodzice wyrażają zgodę. (To nieco kontrowersyjny wątek, ale z drugiej strony - czy naprawdę wszystkim niezbędna jest długa edukacja? Nie każdy musi kończyć studia, nawet teraz. A z pewnością w latach 40. XX wieku, kiedy toczy się akcja powieści, wyższe wykształcenie nie było dla większości kobiet celem życia.)
Majątek w Lillhamra przez ostatnie lata radośnie popadał w ruinę i wymaga teraz wytężonej pracy oraz sporych nakładów finansowych, ale nic nie wydaje się straszne naszej dziarskiej rodzince. Kerstin i Barbro od pracy nie stronią, choć jak każde normalne nastolatki, chętnie by sobie czasem zrobiły wolne. Zajęć jest dużo, wstawać trzeba o świcie, od harówki na rękach robią się bąble, mięśnie bolą - no, nie jest łatwo, ale za to jaka satysfakcja! Nie samą pracą człowiek żyje, bohaterki mają też czas na zabawę - zaprzyjaźniają się z bogatymi panienkami z pobliskiego dworku (te pracować nie muszą i traktują zajęcia bliźniaczek jako rodzaj wyrafinowanej rozrywki), a i miłość ich nie ominie.

Sympatycznie mi się czytało tę niedługą powieść, chociaż jest, przyznaję, (nie)znośnie utopijna i nie należy spodziewać się po niej żadnych zwrotów akcji. To taki słodki obrazek radosnej młodości, aż by człowiek chciał mieć znów 16 lat...

Wzdrygnięcia, bardzo potężnego, dostarczyła mi za to redakcja tekstu (nie podejrzewałam Naszej Księgarni o takie niedociągnięcia). Pomijam już niezgrabności przekładu, które się w kilku miejscach pojawiły, ale jestem uczulona na słowo "perfuma". Może to miało być takie fantazyjne podkreślenie, że cała historia jest staroświecka (bo nie wiem, jak inaczej sobie to wytłumaczyć, a jeszcze w starych tekstach można tę liczbę pojedynczą spotkać), ale - litości! Jeśli powieść trafi do odbiorczyń w wieku bohaterek, to one sobie jeszcze tę nieszczęsną "perfumę" utrwalą...

Astrid Lindgren, Kerstin i ja, Nasza Księgarnia 2010

4 komentarze:

  1. Czyli - Dzieci z Bullerbyn II - tam też nie było zwrotów akcji i nic szczególnego, ale trudno się do tej książki przyczepić ;-) Wszyscy lubiEJĄ ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ostatnio przeglądałam tą książkę w księgarni. To chyba w ogóle w Polsce nowość ? Bo nie przypominam jej sobie z dzieciństwa, a akurat Astrid Lindgren trochę czytałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to zdaje się pierwsze wydanie w Polsce, z 2010 r.

      Usuń