poniedziałek, 14 stycznia 2013

Ania z Avonlea - L. M. Montgomery

Lucy Maud Montgomery, Ania z Avonlea, tłum. Rozalia Bernsteinowa, Nasza Księgarnia 1990.


Dopiero od niedawna zaczęłam kompletować tę serię, wcześniej miałam na własność tylko "Anię na uniwersytecie", a inne tomy wypożyczałam z biblioteki, no i mam poważne wątpliwości, że nie wszystkie czytałam. Jestem pewna tylko "Ani z Zielonego Wzgórza" (wszak to lektura szkolna!) oraz "Rilli ze Złotego Brzegu", (bo akurat pamiętam). Co do pozostałych, mogło się tak zdarzyć, że coś mnie ominęło, więc nie pozostaje nic innego jak sobie teraz wszystko uporządkować.
Brakuje mi jeszcze "Ani ze Złotego Brzegu" i "Doliny Tęczy". Przywiązana jestem do tej szaty graficznej, jaką prezentuje okładka obok. Co prawda pierwszy tom mam w innym, starszym wydaniu, ale jakoś to przeżyję ;-) Okazało się też, że mam skróconą wersję "Ani z Szumiących Topoli", a tytułowe topole to w oryginale wierzby.... O hecach związanych z tym tomem możecie przeczytać tutaj.
Cykl ma kilku tłumaczy - sprawdziłam to w swoich tomikach, są też inne wydania, a ostatnio pojawiły się nowe tłumaczenia. Niezbyt mam ochotę przekonywać się do nich, wolę pozostać przy wersjach może i staroświeckich, ale dobrze znanych.

"Anię z Avonlea" przeczytałam z przyjemnością i pewnym rozrzewnieniem, nie wszystko pamiętałam, a niektóre fragmenty zupełnie jakbym po raz pierwszy widziała. 
Panna Shirley objęła posadę nauczycielki w szkole w Avonlea, zamierzała czułością i dobrocią zdobyć serca małych uczniów, kategorycznie odrzucała stosowanie kar cielesnych, a krzewienie dobra i piękna uważała za nadrzędną ideę. Dzieci ją rzeczywiście uwielbiały, a nawet krnąbrny Antoś Pye przekonał się do niej po pewnym incydencie... Wśród szkolnej braci był także Jaś Irving, wyjątkowo wrażliwy chłopiec obdarzony bujną wyobraźnią i marzycielską naturą (rozmowy ze "Skalnym Ludkiem"). Nic więc dziwnego, że szybko okazał się pokrewną duszą Ani.
Na Zielonym Wzgórzu pojawili się nowi wychowankowie - pod skrzydła Maryli trafiły bliźnięta: Tola - uosobienie grzeczności i Tadzio - wcielenie psotnictwa. Ten mały urwis dostarczył pannie Cuthbert i Ani wielu wrażeń, ale widoczne postępy w zachowaniu dały im też powód do dumy. Nie był to bowiem zły chłopiec, tylko o wielu rzeczach nie miał  jeszcze pojęcia. Ogólnie zaś był rozbrajający.
Przyjaciele  (mi. Ania, Diana, Gilbert, Janka....) założyli Klub Miłośników Avonlea, którego cel  stanowiła działalność na rzecz upiększenia miejscowości. Miłośnicy, jak ich pokrótce nazywano, dążyli do wykarczowania chaszczy, posadzenia drzewek, założenia kwietników, w czym zaczęła ich wspomagać cała społeczność. Ich chlubą zaś miało być odmalowanie Domu Ludowego (tu się zastanawiam, co to było w oryginale, rodzaj świetlicy, domu kultury, ale Ludowy??Inwencja tłumaczki?) Ten wątek wydał mi się z jednej strony "pachnący" ideą ZMP z lat 50-tych, z drugiej zaś - bardzo na czasie - istnieje bowiem sporo stowarzyszeń aktywizujących społeczność (głównie tereny wiejskie) i rewitalizujących okolice.
Ania nie byłaby sobą, gdyby nie wpadała w jakieś tarapaty albo nie miała przygód. W tym tomie m.in.
- przekonała się, że nie należy zbyt pochopnie sprzedawać krów, a pozory mylą i okropny sąsiad (pan Harrison) może stać się fajnym znajomym;
 -ugrzęzła w dachu kurnika podczas wyprawy po granatowy półmisek, a przy tym nie straciła pogody ducha;
- przeżyła serię niefortunnych zdarzeń podczas przygotowań do proszonego obiadu na cześć pisarki p. Morgan;
- odkryła ogródek Helen Grey i poznała jej historię;
 - odwiedziła zjawiskową Chatkę Ech, w której nie mniej zjawiskowa Panna Lawenda urządzała przyjęcia dla wyimaginowanych gości;
 - doświadczyła burzy stulecia, którą niejako sama "przepowiedziała";
- w specyficznych okolicznościach rozstała się z preparatem do likwidowania piegów;
-  wydała za mąż wspomnianą Lawendę.
Nie obyło się bez majówek z przyjaciółkami, poetycznych westchnień i marzeń. W ogóle było bardzo idealistycznie, sentymentalnie i uroczo. Także zabawnie. 
Przyjaźń, dobro i piękno - wydają się być nadrzędnymi ideami "Ani z Avonlea". I marzenia, koniecznie marzenia, i romantyczne wizje.
Nierealistyczny to świat, ale miło było spędzić trochę czasu na Wyspie Księcia Edwarda.

12 komentarzy:

  1. Seria cudna. Bardzo, bardzo lubię Anię.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też jestem już bardzo mocno przywiązana do starych tłumaczeń, chociaż może z ciekawości przeczytałabym jakąś nową wersję.
    Na czytanie w oryginale nie mam szans.

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja proponuję zapoznanie się z ciut nowszym tłumaczeniem, sygnowanym męskim nazwiskiem... Niestety, nie jestem w stanie podać kto był tłumaczem, ponieważ książkę jako curiosum, puściłam wśród znajomych, zaś niezbyt za nią tęskniąc nie dopytywałam, kto z niej obecnie się śmieje - takiego bubla w życiu na oczy nie widziałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tej dyskusji: http://forum.gazeta.pl/forum/w,30357,139804486,140081940,Re_NOWE_TLUMACZENIE_ANI_Z_ZIELONEGO_WZGORZA_.html na forum gazetowym, wypowiedział się jeden z tłumaczy (tu chodzi akurat o Anię z Zielonego Wzgórza), a kilka komentarzy wcześniej ktoś podaje więcej nazwisk.

      A ponieważ nie wiemy o kogo konkretnie chodzi, pozostaje ewentualnie przeczytanie do dalszej dyskusji.

      Usuń
    2. Obiło mi się o uszy nazwisko P. Beręsewicza, o samym przekładzie się nie wypowiem, bo nie znam, wolę zostać przy poprzednim tekście.

      Usuń
  4. Uwielbiam czytać o losach Ani. Ta część tak jak inne bardzo mi się spodobała. Aktualnie mam wypożyczoną "Anię z Szumiących Topoli" i nie mogę się doczekać, kiedy zacznę ją czytać. (:

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję za Twój blog! Jestem bardzo szczęśliwa, że go znalazłam :)

    Co do Ani... towarzyszy mi niezmiennie od 20 lat życia, w ostatnich latach trochę odtrącona (no bo przecież tyle poważnych lektur piętrzy się na parapecie), trochę zbyt infantylna... Ale od niedawna odczuwam przemożną chęć i potrzebę powrotu do książek dziecięcych. W ich bezpieczny, uroczy i prawdziwy świat. Ostatnią, niedawno wydaną Anię, już przeczytałam, choć to zupełnie nie to co poprzednie części, te "klasyczne". Nimi zaczytywałam się namiętnie, po wielokroć i do dziś zdarza się, że ktoś i mnie nazwie Anią, jak wtedy, gdy jako mała dziewczynka nosiłam długie, rude warkoczyki...

    OdpowiedzUsuń
  6. Szczerze się nie dziwie, że Ania tak nieodmiennie panuje w sercach czytelniczek. Po pierwsze, utwierdza patriarchalny ogląd rzeczywistości. Po wtóre, ludzie (nie mówię, że wszyscy) bardzo mało czytają, po trzecie to (chyba nadal) lektura. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Utwierdza patriarchalny ogląd? Toż to niemal całą literaturę sprzed XX wieku musielibyśmy wykreślić na tej podstawie. Abstrahując już od faktu, czy książki o niezależnej, pełnej werwy, inteligencji i wyobraźni kobiecie, rzeczywiście go utwierdzają... Blogi książkowe są prowadzone przez ludzi, którzy czytają bardzo dużo, więc trudno uznać, że lubią Anię, bo niewiele innych powieści znają, a tę przeczytali jako lekturę. Myślę, że fenomen serii tkwi o wiele głębiej, ale oczywiście nie każdemu musi się podobać.

      Usuń
    2. Szczerze się ubawiłam czytając komentarz powyżej - szczególnie patriarchalny ogląd rzeczywistości powala swoim dostojeństwem. Wszystkie trzy argumenty są śmieszne i dziecinnie niepoważne, dlatego nie podejmuję dalszej dyskusji.

      Usuń
    3. Patriarchalny ogląd? Ale o co chodzi? ;-)

      Lekturą jest pierwszy tom, nie cała seria.

      Usuń
  7. Mam to samo wydanie, choć przyznam się szczerze, że to jedno z wielu, które stoi na mojej półce, bo ja na punkcie Ani jestem zakręcona i zbieram najróżniejsze wydania z tym, że raczej te stare. Tak samo zresztą mam z Dickensem i Klubem Pickwicka:)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń