Właściwie nie wiem, czy powinnam pisać o tych książkach w tonie pochwalnym, czy krytycznym - mój stosunek do nich podlegał znacznym przemianom w czasie.
"Wielka, większa i największa" została wydana w 1960 r. i przez wiele lat była lekturą dla klas piątych. Bohaterowie to znajomi z podwórka, Ika (Irka) i Groszek, którzy odkrywają na parkingu samochód marki Opel Kapitan. Kapitan okazuje się być obdarzony inteligencją - dzięki niemu dzieci przeżywają trzy niezwykłe przygody, co jedną to większą, jak w tytule. Najpierw ratują małego chłopczyka z rąk porywaczy, potem załogę samolotu rozbitego na Saharze (sic!), a w końcu całą ludzkość - przekonując przedstawicieli pozaziemskiej cywilizacji, że ludzie to całkiem miłe stworki są, a te bomby atomowe, to tylko taki wypadek przy pracy.
Sześć lat później Broszkiewicz opublikował dalsze przygody Iki i Groszka, w książce pt. "Długi deszczowy tydzień", całkiem odmiennej od poprzedniczki. Nie ma tu żadnej fantastycznej otoczki, to typowa opowieść przygodowa o grupie dzieciaków, które wyręczają milicję i samodzielnie łapią przestępców - w tym przypadku cynicznych złodziei dzieł sztuki ludowej. Wyraźnie jest tu nawet wspomniane, że "Wielka, większa i największa" to literacka fikcja, książka napisana przez tatę Groszka, a gadające samochody nie istnieją.
Obie książki doczekały się licznych wznowień, a "Wielka, większa i największa" została zekranizowana w 1963 r.
Z "Wielką, większą..." zetknęłam się najpierw w szkole, prawdopodobnie właśnie w tej piątej klasie i nie mogłam przez nią przebrnąć. Nie wiem czemu, byłam przecież dzieckiem czytającym namiętnie, a jednak z miejsca zapałałam szczerą niechęcią do wydumanych przygód bohaterów i głupiego grata. Kilka lat później sięgnęłam po książkę jeszcze raz, dobrowolnie, mimo że wyrosłam już z grupy docelowej, i szalenie mi się spodobała. Do tego stopnia, że do dziś zdarza mi się ją podczytywać.
Dla odmiany "Długi deszczowy tydzień", przeczytany też w dzieciństwie, jakiś czas po "Wielkiej, większej..." od razu mi się spodobał. Żywiłam szczere uwielbienie dla dziecięcych prlowskich detektywów, te wszystkie kapelusze za sto tysięcy, czarne parasole, o Janeczce i Pawełku nie wspominając, to był mój żywioł. W ramach sentymentalnych powrotów zafundowałam sobie teraz ponowną lekturę powieści i... straszliwie się rozczarowałam. Fabuła dość oklepana, czyta się może nie najgorzej, ale te dzieci... Schematyczne postaci, zbudowane wokół jednej cechy charakteru (Pacułka dużo je i mało mówi, Włodek w kółko wtrąca angielskie zwroty, a Katarzyna ma nietypowy dla dziewczyny umysł ścisły), wyrażające się zupełnie niedziecięcym językiem, zresztą myślące też po dorosłemu (a średnia wieku to jakieś 12-14 lat). Niektórych wspomnień lepiej chyba nie próbować wskrzeszać...
W dzieciństwie podobała mi się też szalenie powieść science-fiction Broszkiewicza "Ci z Dziesiątego Tysiąca" i jej drugi tom "Oko Centaura". I trochę się teraz boję ponownie sięgać...
Janeczce, pszepani, nie Janeczku :) Tak niestety bywa, że wspaniałe lektury młodości rozbijają się w pył na cynicznym pancerzu dorosłości. Ale ja lubię sięgać. I choć czasem zatrważa konstatacja: "takie coś się...??!!, mnie... ??!!", to jednak w większości powroty nie rozczarowują. Choć nie powiem, przymykanie oczu na niektóre rzeczy wielce pomaga :D
OdpowiedzUsuńHehe, dobrze, że mi nie wyszło "o Janeczku i Pawełce" :D Już poprawiam.
UsuńA "Długi deszczowy tydzień" tak mi się pozytywnie zapisał w pamięci i z takimi oczekiwaniami podchodziłam do powtórnej lektury... Z wysokiego konia spada się boleśniej, jak wiadomo. Ale to nie jest jakaś bardzo zła książka. Tylko całkiem przeciętna.
Ja, być może, nie odczuwam tego tak boleśnie, bo moje dziecięce lektury, z perspektywy zbliżającego się nieuchronnie, czwartego krzyżyka, jawią mi się jako podobało bądź nie podobało mi się, a jedyne co zazwyczaj z nich pamiętam, to tytuł :P Ale jak prawi pan Pilch: "Książek nie czyta się po to, aby je pamiętać. Książki czyta się po to, aby je zapominać, zapomina się je zaś po to, by móc znów je czytać." i ja się z nim zgadzam :D
UsuńTo chyba też będę musiała zrobić eksperyment, ciekawe, jak je odbiorę po latach :)
UsuńA ja nawet nie jestem w stanie sobie przypomnieć, czy kiedyś dawno temu książkę czytałam, czy nie.
OdpowiedzUsuńNa pewno pamiętam natomiast ekranizację, bo jako dziecku mi się nie podobała. Wtedy film był dla mnie po prostu nudny.
Ja akurat z Broszkiewicza pamiętam dobrze "Ci z dziesiątego ...", bo dostałem na zimowisku jako ekstra obrywkę dla ucznia z chęcią czytającego, a takich rzeczy się nie zapomina :)
Usuń"Wielka, większa i największa" była jedną z moich ulubionych książek i dzięki temu wpisowi znów do niej wrócę, z kolei "Długi deszczowy tydzień" czytałam, ale nie wciągnęło mnie to na tyle, żebym teraz była w stanie określić o czym była ta książka.
OdpowiedzUsuńWracanie do książek z dzieciństwa jest ciekawe, niedawno czytałam siostrzew "Dzieci z Bullerbyn" i oceniam ją tak samo dobrze, jak wtedy, kiedy miałam osiem lat (:
Długi deszczowy przecztałe 14 razy alu ze 20 lat temu teraz czas na piętnasty ;)
OdpowiedzUsuńDługi Deszczowy strasznie mi się podobał i czytałem go jako dzieciak chyba ze 4 razy. Teraz usiłuję to czytać moim dzieciom i w ogóle mi się to nie podoba (dzieciom też). Mam podobne spostrzeżenia co autorka bloga - płytko zarysowane postaci, dialogi oparte na kalkach i schematach, dużo "ględzenia". Pewnie dlatego podobało mi się to jako dziecku, że miało pozory książki "dorosłej", chociaż tak na prawdę nie było nią.
OdpowiedzUsuń"Wielka, większa i największa" - była to lektura szkolna w V-tej klasie za czasów mojego dzieciństwa. Niestety, nie wciągnęła mnie ona w najmniejszym nawet stopniu, ledwo przez nią przebrnęłam.
OdpowiedzUsuń