środa, 31 lipca 2013

"Chłopak na opak. Raz, gdy chciałem być szlachetny" Hanna Ożogowska

Wybierając się w literacko - sentymentalną podróż w czasie miałem pełną świadomość tego, że prędzej czy później sięgnę po jakąś książkę Hanny Ożogowskiej. Jaką? Tu pewności nie było, postanowiłem zdać się więc na impuls. Impuls został wyzwolony, kiedy na młodzieżowej półce pod literą “O” spostrzegłem okładkę z jakże charakterystyczną postacią panabutenkowego harcerza. Tym oto sposobem dostałem do ręki nie jedną, jak się okazało, ale dwie, zgrabnie połączone w dwupak, powieści pani Hanny, czyli “Chłopaka na opak” oraz “Raz, gdy chciałem być szlachetny”.
Domyślam się, czym kierowano się łącząc historie 9-letniego Jacka i 10-letniego Felka. Tych dwóch sympatycznych młodzieńców, ma bowiem jedną wspólną cechę. Im bardziej starają się zadowolić dorosłych (rodziców, nauczycieli) i sprostać ich wymaganiom, w tym większe wpadają kłopoty. Na dodatek ich indolencja umysłowa jest tak porażająca, a jednocześnie tak ożywczo świeża i rozbrajająca, po tych wszystkich genialnych dzieciach (vide Chabrowiczęta z wpisu niżej), z którymi zazwyczaj spotykamy się w literaturze dla dzieci i których postacie dajemy naszym pociechom jako wzór postępowania, że aż śmiech. A potem strach: “Ale nasze takie nie są/będą?” i ulga: “Nieeeee, gdzieżby tam.”.
Może wyjdę na samochwałę, ale jako uczeń szkoły podstawowej byłem w grupie uczniów, którym bohaterowie opisywanych wpadek zazdrościli zawsze odrobionych lekcji, czy przygotowania i łatwości w odpowiadaniu na zadawane przy tablicy pytania. Słowem, byłem może nie tyle kujonem, co uczniem pilnym (zepsuło mnie dopiero LO, ale nie miejsce tu i czas). I może właśnie dlatego tak bawiły mnie super skomplikowane akcje, które chłopcy przeprowadzali, byle tylko się nie uczyć. Przy tych logistycznych wygibasach, zwykła posiadówka z książką wydaje się być najprostszym rozwiązaniem, ale wtedy oczywiście czytelnik nie miałby powodu do kiwania głową nad brakiem inteligencji (superrodzice), czy rechotu nad, nazwijmy rzecz po imieniu, głupotą (szydercy, w tym moi), bohaterów. Przykład? Taka sytuacja. Jacek zostaje złapany na ściąganiu i dostaje tzw. trepa. Już po klasówce zwierza się koledze, że on to by chciał być rycerzem i miałby luz na klasówkach. Zdziwiony, jak i jackowy kolega, czytelnik, dowiaduje się, że nasz as wyczytał w jakiejś książce, jakoby “rycerze ściągali ze wszystkich stron” i nikt im złego słowa nie powiedział. Nie powiem, kwiknąłem z uciechy i uraczyłem cytatem Kitka. I tak jeszcze wiele razy. Chowanie kur pod kołdrę, bo mamusia kiedyś wyraziła życzenie by synuś chodził spać z kurami, upiększenie obozowej umywalni napisami w stylu: “Mycie nóg, to twój wróg”, albo próba kupienia stolika do odrabiania lekcji i wielkie zdziwienie, że to zwykłe biurko, które za kupujących lekcji samo nie odrobi, oto sposób myślenia, tych, jak same matki ich nazywają, strasznych dzieci.
Jeśli taki, oparty na dosłownym rozumieniu pewnych zwrotów, humor do Was przemawia, zapraszam do lektury. Wartością dodatkową dla rodziców jest możliwość porównywania swoich pociech do Jacka i Felka i uczucie dumy, że jednak te pierwsze mądrzejsze. Dla sentymentków wielkim plusem szata graficzna ręki pana Butenki z harcerzami w rogatywkach i ciotkami w koczkach. Dla przeciwników klapsów otwarte pole do debaty, bo echa kar fizycznych w treści, żywe. Słowem, dla każdego coś się znajdzie.

poniedziałek, 29 lipca 2013

Pierwsza przygoda Pana Samochodzika - Zbigniew Nienacki


Wychowałam się na tzw. białej serii o Panu Samochodziku (wydawanej przez Wydawnictwo Pojezierze w latach 1980-1987, a nazwanej tak od koloru okładek), więc do wiadomości przyjmowałam tylko te właśnie 12 tomów, nie mniej, nie więcej. Tymczasem sprawa liczby powieści o Panu Samochodziku jest dość skomplikowana*. Pod koniec życia Autor zgodził się, by do serii włączono trzy książki, napisane i wydane kilka lat przed Wyspą Złoczyńców: "Uroczysko" (1957),"Skarb Atanaryka" (1960) i "Pozwolenie na przywóz lwa" (1961). Po przeredagowaniu, by dopasować ich bohatera do znanej z dalszych tomów sylwetki Tomasza NN, zostały wydane przez Wydawnictwo Warmia w tzw. czarnej serii (1993-1996) jako: "Pierwsza przygoda Pana Samochodzika" (tom 0), "Pan Samochodzik i skarb Atanaryka" (tom 1) i "Pan Samochodzik i święty relikwiarz" (tom 2).

"Pozwolenie na przywóz lwa" zostało włączone do serii w ostatniej chwili, kiedy rozpoczęto już druk tomów, dlatego otrzymało numer 0. Spowodowało to jednak problemy z chronologią przygód pana Tomasza - w tomie z numerem 0 mamy rok 1960, a Tomasz jest studentem, zaś w tomie pierwszym pojawia się rok 1958, ale Tomasz już studia skończył...

Czytałam "Pozwolenie na przywóz lwa" już w wersji "Pierwszej przygody..." z 1993 r., więc niestety nie wiem, czy i jakie są różnice w stosunku do pierwowzoru. Jeśli kiedyś natrafię na niego, uzupełnię notkę o te informacje. Z pewnością jednak Tomasz z tego tomu ma jeszcze daleką drogę przed sobą, zanim przybędzie swoim dziwacznym automobilem do Antoninowa i zyska miano Pana Samochodzika. Na razie jest studentem, a dorabia jako redaktor w gazecie. Mówi o sobie: "wątły, szczupły, chorowity - nie miałem w sobie nic z poszukiwacza przygód i podróżnika". Samochodu nie posiada. Ma skuter, który jednak musi sprzedać. O zgrozo, pali papierosy, a żeby było jeszcze bardziej niepoprawnie - pija alkohol: a to wino, a to piwo, a to miętową wódkę... Kilkudniową podróż pociągiem przez Rosję spędza grając z towarzyszami podróży w morskiego kozła (gra w domino, nie w karty, ale i tak prawie hazard ;) ). Jest zdecydowanym szowinistą (ale to mu akurat zostanie i w późniejszych tomach) - ocenia kobiety przez pryzmat urody, li i jedynie: miła, ale nieładna; ładna, ale otyła; ładna, ale staroświecko ubrana (fuj) albo - co gorsza - wamp. Najstraszliwsza jednak jest kobieta ładna, ale zbyt inteligentna - kiedy piękność o rozmarzonych oczach okazuje się być chirurgiem, rani Tomasza do żywego: "Te piękne ręce krają i zszywają? Ogarnęło mnie wielkie rozczarowanie." (Szczerze mówiąc, przy tym fragmencie nie wiedziałam - śmiać się czy płakać?) Mieszka w Warszawie z współlokatorami, starszym panem Ludwikiem, graczem szachowym, oraz młodą i ładną śpiewaczką z operetki, Kamilą, w której trochę się kocha, a trochę nie. Ma przyjaciela, otyłego poetę Roberta.

Nie sugerujcie się tytułem - przyszły Pan Samochodzik nie będzie ganiał lwów. Znajduje natomiast kartkę z jakiejś niezidentyfikowanej książki z wzmianką o twierdzy Ałbazin i informacją, że w XVII wieku cesarz Chin żądał od jej obrońców poddania się, pisząc do nich w językach "mandżurskim, mongolskim i polskim". Tajemniczy Ałbazin, nie wiadomo gdzie położony (ale na pewno nie w Polsce, bo jako żywo cesarz Chin interesów na naszych ziemiach nie miewał), zupełnie opęta bohatera. Dlaczego do obrońców azjatyckiej twierdzy w XVII wieku pisano po polsku? Bohater poświęci wiele czasu i wysiłków, by trafić na trop rozwiązania tej zagadki, a wreszcie osobiście wybierze się w podróż na Syberię. Tytułowe pozwolenie na przywóz lwa to gra planszowa, w której gracz musi pokonać ogromna ilość przeszkód, by owo pozwolenie uzyskać, zaś Tomasz równie wiele musi zdziałać, by odkryć prawdę o Ałbazinie i postawić w nim własną nogę. Przy okazji poszukiwania informacji napotyka dwie wzmianki o skarbach: worek złota zakopany pod koniec XIX wieku przez poszukiwaczy złota w okolicach Ałbazina zupełnie go jednak nie kusi, bo - jak wiadomo - Tomasz NN żądny jest tylko wiedzy, a nie bogactw. Bardziej zainteresują go dwa stare posągi o uzdrowieńczej mocy ukryte w zaginionej studni.

Rozczarują się ci, którzy będą oczekiwać klasycznej młodzieżowej przygodówki, podobnej do dwunastu tomów "podstawowych". Klimat bliższy jest reportażowi. Tomasz przeżywa wiele, ale ani tu pościgów samochodowych, ani zmagań z wrogami, harcerzy jak na lekarstwo, a i ze skarbami marnie. Chociaż udaje mu się uniknąć katastrofy lotniczej i utonięcia wraz z samochodem w odmętach lodowatej rzeki, a to już coś, prawda? Dużo jest za to informacji historycznych, podanych w interesujący sposób, co już jest bardziej typowe dla serii o Panu Samochodziku. Mamy tu, poza historią samej twierdzy Ałbazin i jej obrońców, wiele wątków pobocznych, a dotyczących historii Rosji (akcja rozgrywa się w Warszawie, w Moskwie i na Syberii), m.in. dzieje Żełtugińskiej Republiki założonej przez poszukiwaczy złota w XIX wieku, w pobliżu rzeki Amur, historię Dymitrów Samozwańców i ich walk o rosyjski tron, mamy tropienie śladów Dostojewskiego w Moskwie, a polskich odkrywców na Syberii.

Pan Samochodzik nieco naciągany, ale czyta się wdzięcznie.

Zbigniew Nienacki, Pierwsza przygoda Pana Samochodzika, Wydawnictwo Warmia, Olsztyn 1996

* W grę wchodzą tomy pisane już po śmierci Nienackiego przez różnych autorów, w tym dwa oparte na pomysłach samego Nienackiego. O tym napiszę jednak w osobnej notce.

środa, 24 lipca 2013

Jean Webster, Tajemniczy opiekun.

Nie pamiętam, abym w młodości swojej czytała Tajemniczego opiekuna autorstwa Jean Webster (1876 – 1916). Chyba zapamiętałabym – tak myślę, choć w natłoku przeczytanych książek to nic nigdy nie wiadomo - bowiem obecnie bardzo mi się książka podobała. W nastoletnich latach, chybaby szalała za nią. Niemniej, jeżeli nawet czytałam ją dopiero po raz pierwszy mogę napisać, że pokochałam styl, jaki zastosowała w powieści Jean Webster. Książka przybiera, bowiem formę epistolarną, składa się z licznych listów pisanych jednostronnie przez wychowankę Domu Wychowawczego imienia Johna Griera, Agatę Abbott, do nieznanego z imienia i nazwiska oraz wyglądu, Opiekuna. Listy pisane są w obrębie czterech lat. 

Wszystko zaczyna się w pewną środę, kiedy to raz w miesiącu Opiekunowie wspierający Dom Wychowawczy, jak co miesiąc robią swój rekonesans. Na zebraniu deliberują na temat już prawie dorosłej Agaty, a jeden z Opiekunów dostrzegając jej dar lekkiego wysławiania się poprzez pióro, decyduje się sfinansować jej kształcenie w college’u. Oczywiście stawia przy tym warunek swej anonimowości, co więcej życzy sobie otrzymywania comiesięcznych raportów w postaci listów kierowanych do jego sekretarza. Tak rozpoczyna się owa jednostronna korespondencja Agaty do Opiekuna, przy czym dziewczyna ma swoje wyobrażenie bogatego, życzliwego, pełnego ciepła i otoczonego rodziną staruszka. Jak można się domyśleć, jej imaginacja mało ma wspólnego z rzeczywistością. Z drugiej strony Aga pisze listy rozwlekłe na kilka stronic, opowiada o codziennych perypetiach w szkole i poza nią, swoich przyjaciołach, wakacjach, smutkach i radościach. Poza tym słodko zwraca się do nieznanego jej zupełnie pana.

Listy są napisane wspaniałym stylem z dawką pozytywnego humoru. Autorka świadomie poprzez listy ukazuje dojrzewanie Agaty. Na początku są to listy pisane przez nieco trzpiotowate dziewczę, nieobeznane ze światem. W miarę upływu lat, dziewczyna nabiera pewności siebie, zdobywa wiedzę i przede wszystkim staje się ładną kobietką. 

Powieść czyta się migiem, tekst urozmaicony jest rysunkami oczywiście wykonanymi przez Agatę. To świetna odskocznia od współczesnych powieści. To klasyka, która spodoba się na pewno dorastającym dziewczynkom, ale którą można z lubością i sentymentem przeczytać na nowo po latach. Mimo to, że napisana została ponad sto lat temu (wydana w 1912 roku), to padają w niej mądre słowa:

/…/ otóż ja zamierzam żyć intensywnie. Będę się cieszyła każdą chwilą i będę wiedziała, że się nią cieszę, ciesząc się nią. Większość ludzi nie żyje, tylko goni za czymś przez całe życie. Usiłują osiągnąć cel jakiś, daleko na widnokręgu, i w tej gorączce dążenia tak się zmęczą i zadyszą, że tracą poczucie otaczającego ich spokojnego piękna, obok którego przebiegają pędem.
Potem, kiedy ocknąwszy się odzyskują nareszcie trzeźwość sądu, pierwszą rzeczą, jaka ich uderza, jest poczucie, że zdążyli się zestarzeć, znużyć życiem i zobojętnieć już nawet na to, czy osiągnęli swój cel, czy nie. (s. 107)

Czyż nie można tych słów odnieść do naszych czasów?


Jean Webster, Tajemniczy opiekun, wydawnictwo Nasza Księgarnia, wydanie 1993, okładka miękka, stron 144.