środa, 18 września 2013

Poszukiwacze skarbu - Edith Nesbit

Tytuł oryginału:  Story of the Treasure Seekers
Tłumaczenie: Halina Jel
Cykl: Przygody Bastablów, cz.1
Wydawnictwo: Wolnelektury.pl
Format: e-book
Na podstawie wersji papierowej Towarzystwa Wydawniczego w Warszawie 1925
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 96


Ilekroć sięgam po literaturę dziecięcą i młodzieżową XIX wieku. Mam wrażenie, że nic się w tych historiach nie dzieje, wątki ciągną się w nieskończoność, a wszystko kończy się dobrze, szczęśliwie i przewidywalnie. No cóż, nie pomyliłam się i tym razem, chociaż przyznam, że moje obawy i przemyślenia nie do końca się sprawdziły.

Poznajemy tu bowiem szóstkę rodzeństwa, która po śmierci matki i kłopotach finansowych ojca nie może uczęszczać do szkoły. Nie może także jeść ulubionych przysmaków, podróżować, nosić najpiękniejszych ubrań. Bardzo brakuje im mamy i dawnego życia. Postanawiają więc wziąć sprawy w swoje ręce - odszukać skarb, dzięki któremu odbiją się od finansowego dna i wspomogą nieszczęsnegoo ojca. Zarządzają naradę i każde z nich wymyśla własny niepowtarzalny sposób na zdobycie skarbu. Przyznam szczerze, że pomysłów to im nie brakowało.

Cóż z tego, skoro większość pomysłów nie udała się, głównie ze względu na ugrzecznione wychowanie dzieci. A planowali kilka ciekawych rzeczy, między innymi napad, handel winem, pożyczkę u Żyda - lichwiarza czy redagowanie gazety. Na dodatek, cokolwiek zarobili, od razu trwonili na szczytne cele lub łakocie. I gdy już mieli zamiar poddać się i pogodzić z własnym losem, nieoczekiwanie skarb sam ukazał się ich oczom. Choć szczerze mówiąc solidnie sobie na niego zapracowali.

Książka początkowo nudziła mnie i denerwowała. Jak można być tak grzecznymi i ułożonymi dziećmi?! Dziękuję, proszę, przepraszam - odzywali się tak nawet do siebie podczas zabawy. Do tego tradycyjnie dziewczynki były grzeczne, cichutkie i spokojne, a chłopcy wpadali na najciekawsze pomysły.Strasznie irytowały mnie ich charaktery i zachowania. Więc dlaczego w sumie historia ta zainteresowała mnie na tyle, że nawet nie zauważyłam, kiedy dobrnęłam do ostatniej strony..? Nie umiem opowiedzieć na to pytanie. Nie wiem, czy to sposób pisania Nesbit, czy ciekawość, co też zdarzy się w następnym rozdziale, czy po prostu zwyczajna nutka tęsknoty do dzieciństwa... Przypomniały mi się własne pomysły i niezbyt bezpieczne zabawy.

Czy wręczyłabym tę książkę własnemu dziecku? Owszem. Po to, by zobaczyło, jak kiedyś bawiły się dzieci, jaką miały wyobraźnię i ile zabawek (czytaj żadnych) potrzebowały, by miło i ciekawie spędzić wolny czas. Także po to, by poznało dawne czasy, odkryło inny świat i styl wypowiedzi. W końcu po to, by poznało szóstkę bardzo miłych, kochających się bohaterów, pełnych radości, humoru i optymizmu nawet w tak trudnych dla nich czasach.

Piraci z Wysp Śpiewających - Adam Bahdaj


Gdyby Adam Bahdaj pisał współcześnie i gdyby istniała jeszcze Jugosławia, podejrzewałbym, że jakieś tamtejsze ministerstwo turystyki zaprosiło tego autora na długie wakacje w swoim kraju, dało sute diety i prosiło, by sławił uroki jugosłowiańskich gór i plaż. „Piraci z Wysp Śpiewających” powstali jednak pół wieku temu, kiedy Polakom każdy zagraniczny wojaż jawił się jako niedostępny luksus, mogę więc uwierzyć, że Bahdaj opiewał góry Sinjajevina i adriatyckie wybrzeże z potrzeby ukazania rodakom kawałka szerokiego świata, do którego zapewne miał łatwiejszy dostęp niż jego czytelnicy.

Jugosławia, według Bahdaja, to piękne góry z czystymi jeziorami i balsamicznymi lasami, zabytkowe miasta pełne pamiątek po Rzymianach czy Wenecjanach, ciepłe morze usiane romantycznymi wysepkami, a także życzliwi i gościnni ludzie, którzy na dźwięk polskiej mowy jeszcze szerzej otwierają serca. Szczególnie jeśli spotkają kogoś takiego jak wujaszek Leon.

Wuj Leon bowiem to postać nieprzeciętna, z rudą brodą godną pirata, partyzancką przeszłością, znajomością języków obcych i nieprzepartym urokiem osobistym. Ma też starodawny samochód zwany pieszczotliwie „mamutem” oraz siostrzeńca, którego zabrał na wakacyjną wyprawę do Jugosławii. Po czym niemal zaraz na jej początku lekkomyślnie zgubił wszystkie przydziałowe dewizy w kwocie stu dwudziestu dolarów. W przeciwieństwie swego czternastoletniego towarzysza podróży, Marcina, nie wydawał się tym szczególnie przejęty i zamierzał jechać dalej, żywiąc się tym, co da natura i rozbijając namiot w co urokliwszych miejscach.

I tak bez pieniędzy, ale za to z uśmiechami na twarzach bohaterowie zwiedzali Jugosławię, popadając w rozliczne tarapaty, z których zawsze wychodzili obronną ręką. O fabule trudno mówić, to raczej ciąg epizodów – dramatycznych, jak zagubienie się w jaskini, awanturnicznych – jak wyprawa paczki małolatów motorówką na pełne morze, czy zabawnych – jak oswajanie dzikiego osła. Wszystko, rzecz jasna, przy słonecznej pogodzie i na tle krajobrazów godnych folderu każdego biura podróży. Nasi bohaterowie nie cenili sobie jednak tłocznych kurortów i eleganckich hoteli, drażniła ich ciżba turystów, która wręcz uniemożliwiała spokojne kontemplowania uroków świata. „Wśród ruin kłębiło się mrowie turystów. Ogromnie im się podobały te ruiny, bo cały czas tylko fotografowali. Nic, tylko pstryk, pstryk! Na tym przecież polega nowoczesna turystyka. Jedzie się tysiąc kilometrów po to tylko, żeby zrobić tysiąc i jedno zdjęcie. [...] Potem [turysta] wraca do Paryża, Londynu, Frankfurtu i chwali się, gdzie to on nie był i czego nie widział, a właściwie nic nie widział, bo patrzał na wszystko przez obiektyw swego aparatu”. Aktualne, czyż nie? Tyle że dziś nawet nie trzeba wracać do domu, żeby się pochwalić, wystarczy komórka z dostępem do internetu.

Bahdaj wykazał się godną podziwu powściągliwością – obcą choćby Zbigniewowi Nienackiemu – i nie okrasił książki encyklopedycznymi informacjami o geografii i dziejach miejsc występujących w książce. Dzięki temu bez trudu można uwierzyć, że jej narratorem jest prawdziwy nastolatek.

Z sielankowymi „Piratami” najlepiej zaszyć się w upalne popołudnie w jakimś przyjemnym cieniu i popijając wodę z cytryną, czytać niespiesznie w oczekiwaniu na własne wakacje. Oby równie udane, jak te wujaszka Leona i Marcina.

Adam Bahdaj, Piraci z Wysp Śpiewających, ilustr. Hanna Kohlmann-Maczubska, Nasza Księgarnia 1980.

wtorek, 17 września 2013

Co by tu napisać... czyli o pisaniu na Klasyce Młodego Czytelnika

Treść treścią, ale książka dla dzieci bez obrazków, to nie książka a herezja... Proponuję dodanie nowej kategorii wpisów - Klasyka pięknie wydana. Ostatnio namiętnie gromadzę książeczki dla mojej latorośli i dzięki temu natrafiam na prawdziwe perły edytorskie, książki ilustrowane przez znakomitych twórców, takie, które można nie tylko bez względu na wiek czytać, ale i z zachwytem oglądać. Zresztą i te stare, niewznawiane, które można upolować tylko w antykwariatach, bywają piękne - oby nigdy nie zanikła pamięć o przecudnych ilustracjach Szancera. Jeśli traficie na jakieś cacko, napiszcie o tym na blogu. W tytule posta: Klasyka pięknie wydana - tytuł książki, w treści zaś warto - poza zachwytami - wspomnieć o ilustratorze :).

A co sądzicie o komiksach? Czy komiks to dla Was "gorsza" literatura? Niedługo pojawi się w zakładkach lista "klasycznych" komiksów dla dzieci, a Was gorąco zachęcam do ich recenzowania. Koziołku Matołku, twój czas nadchodzi :)

Do tej pory na blogu można było dodawać dwa rodzaje wpisów:
1. Recenzje przeczytanych książek z szeroko pojętego zakresu klasyki literatury dziecięcej (Dość swawolna interpretacja pojęcia "klasyka" została objaśniona w zakładce "O blogu" ).
2. Książki mojego dzieciństwa - notka o tym, które książki uwielbialiście czytać jako dzieci.  O taki wpis nikt się jeszcze nie pokusił, a szkoda wielka :)

W zasadzie jednak były trzy typy wpisów, bo oprócz recenzji poszczególnych powieści pojawiały się też notki na temat serii książek (np. seria o Tomku Wilmowskim), więc uwzględnię to w regulaminie.