wtorek, 24 grudnia 2013

Wesołych!

Młodym czytelnikom w każdym wieku ;)
 życzę
 trzech dni absolutnej idylli
 oraz Mikołaja z pudłem książek 
(w worku by się pogniotły jeszcze :) )


środa, 11 grudnia 2013

Większy kawałek świata - Joanna Chmielewska


 

Swoje pierwsze zetknięcie z "Większym kawałkiem świata' pamiętam bardzo dobrze. Byłam chora, zasmarkana, leżałam pod kołdrą, ciężko znudzona. Sięgnęłam po książkę, przeczytałam pierwszą stronę i w jednej chwili znalazłam się na suchej, rozgrzanej i kompletnie pustej drodze, siedząc na stercie bagaży obok rozgoryczonych Tereski i Okrętki. To była moja pierwsza książka z tymi bohaterkami i pozostała moją ulubioną. Czytałam ją tysiące razy, nadal do niej wracam, choć od bohaterek jestem już niemal dwa razy starsza. Szkoda tylko, że marzenie o spędzeniu właśnie takich wakacji, jak te opisane w powieści, pozostało niespełnione...

A wakacje te obfitowały w całą masę przygód. Zaczęło się już w dniu wyjazdu. Zaprzyjaźniony sąsiad miał zawieźć siedemnastoletnie przyjaciółki (z kajakiem-składakiem i wspomnianą stertą bagażu) do Augustowa. Tam planowały spędzić wakacje, mieszkając w chałupie znajomego rybaka, a od czasu do czasu robiąc wypad na jezioro. W połowie trasy jednak samochód odmówił współpracy. W rezultacie wakacyjny transport dziewcząt oddalił się na holu pomocy drogowej, a one same, po kilku godzinach oczekiwania na poboczu wyludnionej drogi w upalne niedzielne popołudnie, złapały autostop, który wywiózł je w zupełnie inne miejsce, gdzieś nad Mamry. Żadnej znajomej chałupy tam rzecz jasna nie było, a mapy nie miały. (To znaczy miały. Bardzo dokładną. Augustowa...) Tam - ku rozpaczy Okrętki, a zachwytowi Tereski, co wiele mówi o ich charakterach - rozpoczęły się ich pierwsze całkowicie samodzielne wakacje, pod namiotem, rozbijanym na dziko w lesie, na kajaku, z pęcherzami na dłoniach od wioseł, z nieudolnie montowanym żaglem z nocnej koszuli, z Gangesem, ahystokhatą,  tajemniczym zbrodniarzem rozkopującym ich ogniska oraz - być może - ukrytymi skarbami... 

Inne przygody Tereski i Okrętki zostały opisane w tomach 'Zwyczajne życie" (pierwszym w kolejności) oraz "Ślepe szczęście". Jak w całej twórczości Chmielewskiej sporo w tych książkach wątków autobiograficznych, Tereska bardzo przypomina samą Autorkę, a Okrętka - jej przyjaciółkę Jankę.

Polecam wszystkim, dużym i małym. Zimą zwłaszcza...

wtorek, 12 listopada 2013

Ucho od śledzia - Hanna Ożogowska




„Cud+miód+ryba+kit=ucho od śledzia”

Jedno mieszkanie w zrujnowanej warszawskiej kamienicy i tłum lokatorów. „Co pokój, to inne przedstawienie, inni aktorzy i tyle nowych obserwacji”: państwo Szafrańcowie, niegdysiejsi właściciele całego domu i obszernego apartamentu, w którym po wojnie mocno się zagęściło; pani Tołłoczko, nauczycielka ze zszarpanymi nerwami; pani Aniela, pielęgniarka z jamnikiem; monter Czernik, kawaler i ceniony fachowiec; państwo Piotrowscy z dwoma synami i maszyną do szycia. Na małej powierzchni nietrudno nadepnąć komuś na odcisk, w rozdrażnieniu rzucić złym słowem, urazić cudze uczucia. Mimo to ten kołchoz nie jest gniazdem wściekłych os, chociaż i rajem bywa rzadko. W gruncie rzeczy jednak lokatorzy są sobie bliscy; łączą ich wspólne przeżycia trudnych powojennych lat, zżyli się, znają swoje problemy i starają się sobie nawzajem pomagać. Wypracowali stan chwiejnej równowagi, która zazwyczaj pomaga im przetrwać wśród codziennych kłopotów. Do czasu, aż w mieszkaniu pojawia się dwoje nowych małoletnich lokatorów.

Agnieszka, daleka krewna nauczycielki, nie wytrzymała u swoich dotychczasowych opiekunów, którzy pomiatali sierotą. Michał, siostrzeniec Czernika, z kolei został oddany pod opiekę wuja, bo nie znosił swojego ojczyma. Dziewczynka szybko wtapia się w małą społeczność: grzeczna, uczynna, skora do pomocy, nikomu nie wadzi. Z Michałem za to nieustannie są jakieś afery: jęzor ma paskudny, zawsze coś przygada albo odpyskuje, a sianie zamętu wydaje się go bawić. Na dodatek pomysły ma iście elektronowe, Warszawę zna lepiej niż mieszkający w niej od urodzenia Witek Piotrowski, a w szkole nie daje sobie w kaszę dmuchać. Trzeba będzie paru bolesnych przejść, by dotarło do niego, że z ludźmi lepiej żyć dobrze, a życzliwych i przyjaciół trzeba cenić.


Jak przystało na bardzo dobrą powieść (bezapelacyjnie moja ulubiona książka Hanny Ożogowskiej) mamy tu a) dużo humoru, b) sporo awantur – i w sensie domowych zadrażnień, i burzliwych wypadków (wyniesienie kolekcji etykiet zapałczanych naklejonych na drzwiach od szafy! wybuch gazowego piecyka!), c) psychologicznych obserwacji i życiowych problemów, d) detali obyczajowych i e) podjęty wprost, a nie ogródkami, problem przemocy domowej i jej wpływu na charakter i rozwój dziecka (a konkretnie Michała, dla którego wyjazd do Warszawy ma być ratunkiem przed ostatecznym upadkiem: porzuceniem szkoły, bijatykami i awanturami z ojczymem). Do tego f) kształtowanie się przyjaźni i praca nad własnym charakterem. Ze smaczków z epoki mamy walkę z chuligaństwem i czyny społeczne, trudności mieszkaniowe i mały traktacik o modzie męskiej, do tego odrobinkę dydaktycznego smrodku: pochwałę kursów dokształcających czy umoralniające kwestie, którymi dorośli raczą młodzież (plus wychowawcze lanie spuszczane za grubsze przewinienia). Punkty od a do f, a także bonusy, składają się na całość barwną i zaskakująco świeżą; tylko odzywki Michała ciut zalatują naftaliną (chociaż mam wrażenie, że jego koronne „ucho od śledzia” trzyma się dobrze, a i „cud-miód-ryba-kit” da się czasem usłyszeć, co prawda raczej od tych, którzy się na Ożogowskiej wychowywali), nie jest to jednak woń odstraszająca i szybko przestaje się ją czuć. 

Hanna Ożogowska, Ucho od śledzia, Zielona Sowa 2002.