poniedziałek, 7 maja 2012

Szkoła narzeczonych - Maria Kruger


Kolejna książka z gatunku "powieści pensjonarskiej". Urocza ramotka.

Maria Anna Szelążkówna, inaczej Marianna, ma lat 15 i nie bardzo wie, jaką drogę zawodową wybrać po skończeniu podstawowej edukacji. W przeciwieństwie do utalentowanych kuzynek nie odczuwa powołania w żadnym konkretnym kierunku. Przypadkowo dowiaduje sie o trzyletniej szkole gospodarstwa w Jagodnem, zwanej "szkołą narzeczonych". Decyduje się więc rozpocząć w niej naukę gotowania, pieczenia, prania, prasowania, opiek nad dziećmi, a nawet oporządzania zwierząt domowych... W szkole zjawia się z fasonem, dzierżąc pod pachą cygańskie niemowlę, które jej podrzucono w pociągu... Typowa staroświecka opowieść o szkole z internatem, damskich przyjaźniach, przygodach, ploteczkach i miłostkach. Przyjemnie się czyta, choć historyjki są dość błahe i naiwne, a Marianna jest mało wyrazistą bohaterką - dziewczę bez wad, nauka przychodzi jej bez trudu i wszyscy ją uwielbiają. Miło było jednak na chwilę zanurzyć się w beztroskim świecie młodości.

Nie można jednak nie wspomnieć o bardzo ważnych okolicznościach powstania utworu. Maria Kruger napisała tę powieść (zresztą swoją pierwszą) w czasie drugiej wojny światowej. Dookoła śmierć i strach, a dziewczęta zamiast zastanawiać się, która się pierwsza zaręczy, myślały raczej o tym, która dożyje końca tej gehenny. Myślę, że to dlatego książka ma tak cukierkowo słodki ton. Jest wspomnieniem-marzeniem o czasach, które zostały brutalnie przerwane, o radosnej młodości, którą ówczesnemu pokoleniu odebrano, o świecie, który znikł i nigdy już miał nie powrócić.


A na deser przykład, jak można wyprodukować koszmarek okładkowy - co te majtki na pierwszym obrazku mają do treści książki, i kto zgadłby po okładce drugiej, że akcja rozgrywa się na początku XX wieku?


Maria Kruger, Szkoła narzeczonych, Gdańsk 1990

4 komentarze:

  1. Do dzisiaj lubię "męski" wariant "powieści pensjonarskiej". W dużej mierze oparły się czasowi: Wspomnienia niebieskiego mundurka Gomulickiego, Rubikon Nowakowskiego, Niebo w płomieniach Parandowskiego czy ... Syzyfowe prace Żeromskiego ale też i akcenty trochę inaczej rozłożone a i talent trochę większej miary. Okładki "Szkoły ..." to rzeczywiście dramat ale czego się nie robi by skusic czytelniczki ... :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z "męskiego" wariantu najbardziej lubię książki "Stalky i spółka" Kiplinga oraz "Stowarzyszenie Umarłych Poetów" N. Kleinbaum (z nowszej półki). "Syzyfowe prace" pamiętam niestety jako drogę przez mękę, a reszty niestety nie czytałam. Chociaż ten Gomulicki mnie dręczy, może go jednak znam? Ale dawno to musiało być i nie pamiętam.

      Usuń
  2. Zdaje mi się, że niegdyś czytałam. Okładki współczesnych wydań- paskudne.
    Obijam się jako współtwórca,obiecuję poprawę ;-)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem pod wrażeniem. Bardzo ciekawie napisane.

    OdpowiedzUsuń