środa, 23 kwietnia 2014

The Children Who Lived in a Barn - Eleanor Graham

Eleonor Graham to angielska redaktorka i recenzentka książek dla dzieci. Trzy z jej czterech książek zaginęły już dawno w mrokach dziejów (The Story of Jesus, The Story of Charles Dickens oraz Six in a Family), ale czwarta była w Anglii dość popularna. Wydana po raz pierwszy w 1938 r., doczekała się licznych wznowień, a ostatnio została wydana po raz kolejny przez wydawnictwo Persephone, znane za sprawą swoich jednolitych szarych okładek i pięknie zdobionych wklejek.

"Dzieci, które mieszkały w stodole" to powieść o rodzeństwie, które zostaje nagle bez opieki rodziców i musi radzić sobie samo.
Akcja książki rozgrywa się w latach 30. XX wieku na angielskiej wsi. Rodzeństwo Dunnet, 13-letnia Susan, około 12-letni Bob, 9-letnie bliźniaki Joseph i Samuel oraz 7-letnia Alice, mieszkało wraz z rodzicami... nie, nie w stodole... - w całkiem zwyczajnym domu, w wiosce Wyden. Dom był wynajęty, a rodzina sprowadziła się tu ledwo przed półroczem i nadal pozostawała na uboczu społeczności. Pewnego pechowego dnia nadszedł telegram z informacją, że babcia (właściwie jedyna żyjąca krewna rodziny) ciężko zachorowała podczas podróży do Środkowej Europy i można spodziewać się najgorszego. Matka zdecydowała się natychmiast porzucić wszystko (łącznie z dziećmi) i jechać na spotkanie, być może ostatnie, ze swoją matką. Ojciec uznał, że nie może puścić jej samej, a dzieci doskonale poradzą sobie same przez kilka dni (chciałabym to zobaczyć obecnie - rodzice, którzy porzucają pięcioro małoletnich dzieci, znajdują je chyba po powrocie w domu opieki...). Rodzice więc pakują się niezwłocznie, rzucają dzieciom kilka słownych instrukcji (znamienna okaże się ta, by zawsze trzymali się razem) i - dosłownie - wybiegają z domu.

Dzieci w istocie radzą sobie nieźle, niestety rodzice nie wracają po kilku dniach, tak jak to było planowane, a po wiosce zaczyna krążyć pogłoska o jakiejś katastrofie czy może zaginięciu samolotu, w której mogli brać udział rodzice Dunnetowie.Jakby tego było mało niesympatyczny typ wynajmujący dom Dunnetom, nie zważając na tragedię dzieci, domaga się opuszczenia domu, ponieważ postanawia go sprzedać (czym od dawna groził). Nikt w wiosce nie staje w ich obronie. Na szczęście jeden z sąsiadów oferuje im dach nad głową w postaci dobrze utrzymanej, nadającej się do zamieszkania tytułowej stodoły... Dzieci przenoszą się do niej z wdzięcznością i rozpoczynają walkę o przetrwanie według ustalonych przez siebie reguł, od podstawowego "trzymać się zawsze razem" po "nie pożyczać, nie kraść i nie żebrać". Społeczność wioski dzieli się na tych złych, którzy chcą dzieci umieścić z sierocińcach lub domach zastępczych, rozdzielając je, oraz tych dobrych, którzy kibicują staraniom dzieci z oddali, niekiedy oferując pomoc w postaci pracy zarobkowej itp.

Nie wiem, jak bardzo wiarygodna była ta historia w momencie powstania książki, ostatecznie niemal sto lat temu, mnie wydawała się dość naciągana. Od zawiązania akcji (naprawdę tak łatwo było zostawić pięcioro małoletnich bez opieki i polecieć na inny kontynent? Mowa o kochającej rodzinie inteligenckiej, nie o marginesie społecznym), przez jej rozwinięcie (dziwnie nieczuła była większość mieszkańców wioski. A może wtedy uważano, że 13-letnia dziewczynka naprawdę jest wystarcząco dorosła, żeby opiekować się czwórką rodzeństwa? Jako dobrodziejka została np. przedstawiona sąsiadka, która zaproponowała Sue, by ta robiła w jej pralni pranie dla całej swojej rodzinki raz w tygodniu. Oznaczało to, że dziewczynka musiała w poniedziałki wstawać o czwartej rano, kilka godzin tyrać nad balią z gorącymi mydlinami, następnie wracać do stodoły, gdzie szykowała śniadanie dla rodzeństwa oraz obiad na potem, potem iść na kilka godzin do szkoły, by po powrocie znów udać się do pralni, zebrać wysuszoną odzież i biec szykować dzieciom kolację) aż po niewiarygodnie naciągane zakończenie. Nikogo chyba nie zdziwi fakt, że książki dla dzieci w tamtych czasach jeszcze musiały kończyć się dobrze, ale troszkę autorka przeszarżowała. Poza tym dziwił mnie bardzo fakt, że dzieci nie tęskniły za bardzo za rodzicami, nie wspominały ich, raczej w kontekście "jeśli nie wrócą, to nie damy sobie dłużj rady sami", ale ani słowa o miłości czy rozpaczy po ich prawdopodobnej śmierci.

Przy tym wszystkim jednak książkę czytało się dobrze, sytuacja dzieci budziła współczucie, a siła Susan podziw, i łatwo było przymykać oko na niedociągnięcia. Jeśli ktoś ma ochotę czytać w oryginale to polecam, ale brak polskiego przekładu nie jest w tym przypadku wielką stratą.

Eleanor Graham, The Children Who Lived in a Barn. A Puffin Book, 1976.

środa, 16 kwietnia 2014

Seria "Malory Towers" - Enid Blyton

Prawdopodobnie, gdybym przeczytała serię o Malory Towers jako dziesięciolatka, marzyłabym o uczęszczaniu do szkoły z internatem*. Pisarka przedstawia fikcyjną szkołę dla dziewcząt niby lukrowane ciasteczko - piękny, majestetyczny budynek, umiejscowiony na malownicznym wybrzeżu Kornwalii, tuż przy brzegu morza. Rozsądni wychowawcy (choć ze swoimi przywarami) czuwający nad stadkiem uczennic.Sympatyczne (na ogół) dziewczęta, psocące co niemiara. Szkoła właściwie nie ma wad, sześcioletni pobyt w niej i bywanie w domu tylko podczas wakacji jest przedstawiony jako najwyższe szczęście dla młodych dam z pewnej klasy. Ani słowa o tęsknocie za rodzicami (no, może ze dwa słowa). Zresztą na samym początku książki, podczas sceny żegnania się z rodzicami na peronie, podkreślone jest, jak powinno wyglądać rozstanie z klasą:

"- O, popatrz tam - oto obrazek pod tytułem "Jak nie należy żegnać się ze swoją ukochaną córeczką"!
Dorotka spojrzała we wskazanym przez Alę kierunku. Zobaczyła dziewczynkę mniej wwięcejw  swoim wieku (...). Trzymała się kurczowo matki i głośno szlochała.

- To, co powinna zrobić teraz jej matka, to uśmiechnąć się, wcisnąć jej kilka cukierków i odejść! - oświadczyła Ala. - Jeśli ma się takie dziecko, to nie pozostaje nic innego. Biedne, kochane maleństwo mamusi!" (s. 11)

Inne czasy (lata 40. XX w.), a przede wszystkim chyba obca Polakom brytyjska mentalność, zalecająca powściągliwość w okazywaniu uczuć.

W Malory Towers nauka jest na wysokim poziomie, uczennice dbają o stopnie, ale to nie one są najważniejsze. Jak mówi dyrektorka do nowych uczennic: "Nie uznaję za nasz sukces tego, że zdobywacie stypendia i zdajecie egzaminy, choć to się wam niewątpliwie chwali. Za prawdziwy sukces uważam to, że uczycie się tu okazywać innym dobroć i życzliwość, że stajecie się rozsądne i godne zaufania, wyrastacie na mądre, trzeźwe kobiety, na których może opierać się ten świat. Naszą porażką jest zaś to, że niektóre dziewczęta nie nauczą się niczego w ciągu spędzonych tu lat". (s. 31)


Główną bohaterką całej serii jest Dorotka Rivers**, którą poznajemy jako dwunastolatkę, która jako nowa uczennica pojawia się w Malory Towers w semestrze letnim. Cała klasa poznała się już w poprzednim semestrze, więc Dorotka początkowo czuje się wyobcowana. Za przewodniczkę wybiera sobie dziewczynkę dziarską, przebojową i bardzo psotną, imieniem Alicja. Wraz z nią do klasy przybywają jeszcze dwie nowe dziewczynki: Sara i Paulina. Tajemnicza Sara Hope, zamknięta w sobie, trzyma się na wyraźny dystans od rówieśniczek, a po pewnym czasie zaczyna zachowywać się bardzo dziwnie, stanowczo zaprzeczając istnieniu swojej młodszej siostry, którą z pewnością ma. Paulina natomiast jest ładną, lecz zepsutą dziewczynką, o paskudnym charakterku, rozpieszczaną dotąd przez matkę i guwernantkę, która zupełnie nie potrafi funkcjonować w grupie rówieśniczej. 

Seria obejmuje sześć tomów - sześć lat nauki w szkole Malory Towers. Przeczytałam tylko dwa dostępne w tłumczeniu: "Pierwszy semestr w Malory Towers" i "Druga klasa w Malory Towers", więc zastanawiam się, czy  poziom problemów dziewcząt rośnie wraz z ich wiekiem. Między pierwszym a drugim tomem nie ma wielkich różnic, występuje wręcz pewna powtarzalność. W drugim tomie pojawia się kolejna nowa dzieczynka, która wyraźnie coś ukrywa, oraz kolejna młodociana intrygantka (choć sympatyczniejsza niż Paulina). W obu tomach fabuła skupia się również na Marysi, bardzo bojaźliwej dziewczynce z klasy Dorotki, którą koleżanki początkowo lekceważą, a potem próbują jej pomóc.

Pisarka poszła na łatwiznę podczas zarysowywania charakterów bohaterek. Nie jest to zbyt głęboka analiza psychologiczna, każda dziewczynka dostała w sumie po jednej charakterystycznej cesze. Dorotka jest sympatyczną, rozsądną osóbką, ale po ojcu odziedziczyła skłonność do cholerycznych wybuchów, co wpędza ją stale w kłopoty. Ala jest bystra i psotna, ale dość bezlitosna w stosunku do słabszych koleżanek. Sara jest solidna i odpowiedzialna. Marysia wszystkiego się boi. Janka jest wesołą i zaradną Szkotką, Emilka lubi szyć i haftować (w dwóch tomach nie dała się poznać pod żadnym innym kątem), a Irenka jest świetną, lecz niewiarygodnie roztargnioną uczennicą. Na szczęście bohaterki jednak ewoluują lub przynajmniej zmienia się ich ocena w oczach koleżanek. Wyśmiewana Marysia zyskuje uznanie ogółu i zaczyna walczyć z lękiem, Alicja swym zachowaniem zniechęca do siebie Dorotkę, której początkowo bardzo imponowała, Daniela uczy się w bólach, że oszukiwanie nie popłaca, a szczerość - i owszem.

Wydaje mi się, że to całkiem dobra lektura dla grupy docelowej, czyli dziewczynek mniej więcej 10-13 letnich. Fabuła jest wystarczająco wciągająca, a problemy z bytowaniem w grupie rówieśniczej z pewnością bliskie niejednej czytelniczce. Pisarka wskazuje właściwe zachowania i robi to w dość przyjemny sposób, bez nadmiernej łopatologii. Mnie, dorosłemu czytelnikowi, czytało się łatwo i raczej przyjemnie, choć nie wciągnęłam się aż na tyle, żeby kontynuować lekturę w oryginale - gdyby jednak istniały polskie tłumaczenia dalszych tomów, to pewnie bym po nie sięgnęła. Zwłaszcza, że to krótka lektura - jeden tom starczał mi akurat na dwa posiedzenia w parku obok wózeczka ze śpiącym dzieckiem (to ostatnio mój główny czas na czytanie...).



Zastanowiło mnie bardzo na początku pierwszego tomu podobieństwo do cyklu o Harrym Potterze - nie wiem, czy J.K. Rowling inspirowała się książką Blyton, czy może tak właśnie wyglądała większość szkół w Anglii i dojazd do niej. Uczennice spotykają się na dworcu, gdzie czeka specjalny pociąg wiozący je do Malory Towers, a ze stacji końcowej do szkoły wiozą je powozy. Szkoła ma cztery wieże. Wszystkie uczennice podzielone są na cztery grupy, w zależności od tego w której wiey mieszkają. W każdej z wież znajdują się sypialnie uczennic oraz pokoje, w których mieszkanki danej wieży przebywają po lekcjach. Każda wieża ma swojego przełożonego...




* Nie miałam jednak w dzieciństwie szans na lekturę, bo seria Enid Blyton, wydana oryginalnie w latach 1946-1951, nie doczekała się jak dotąd w całości polskiego przekładu. Wydano tylko dwa pierwsze tomy, chyba w latach 90. (niestety, w książkach nie ma daty wydania), trzeci zapowiadano, ale nigdy się nie pojawił, a przynajmniej nie udało mi się odnaleźć żadnego po nim śladu.
Chyba nie darzy się w Polsce wielką sympatią Enid Blyton, bo z ponad 600 napisanych przez nią książek udało mi się znaleźć tylko pięć przełożonych na polski. Pisarka była postacią kontrowersyjną, to prawda, zdumiewająco często autorki pięknych i krzepiących powieści dla dzieci okazują się w rzeczywistości wrednymi babsztylami... Enid zdradzała swojego pierwszego męża, podstępem zmusiła go do wzięcia na siebie winy za rozwód, a potem zabroniła mu kontaktów z córkami i zrujnowała jego karierę. Jej książki oskarża się obecnie o seksizm, rasizm, ksenofobię i elitaryzm, ale z drugiej strony - o to samo można oskarżyć większość brytyjskich dzieł powstałych przed połową XX wieku. Klasowość społeczeństwa, supremacja rasy białej, podległość kobiet były dla wielu porządkiem naturalnym, nad którym się nie zastanawiali.


**W oryginale Darrell. Tłumaczka dość swobodnie potraktowała imiona, zmieniając je na polskie, często w sposób mało przypominający oryginał. I tak mamy siostrę Dorotki - Franię (zamiast Felicity), Sarę zamiast Sally, Paulinę zamiast Gwendoliny i Danielę zamiast Daphne.  

Enid Blyton, Pierwszy semestr w Malory Towers (First Term at Malor Towers), Wydawnictwo Podsiedlik-Raniowski i Spółka
Enid Blyton, Druga klasa w Malory Towers  (Second Form at Malory Towers), Wydawnictwo Podsiedlik-Raniowski i Spółka

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Klasyka Pięknie Wydana - Seria Mistrzowie Ilustracji (Wydawnictwo Dwie Siostry)

Cykl rozpoczynamy serią podwójnie klasyczną - klasyczny jest tekst i klasyczne są ilustracje, ale wydanie nowe. Mowa o serii Mistrzowie Ilustracji, wydawanym przez Wydawnictwo Dwie Siostry.

W ramach serii ponownie ukazują się książki, które po raz pierwszy zostały wydane w Polsce w latach 60-80. (w większości przez Naszą Księgarnię) i zaginęły gdzieś w mroku bibliotecznych półek z etykietką "staroci". A szkoda, bo ilustrowane były przez wyborowych polskich ilustratorów, w większości już nieżyjących: Jana Marcina Szancera, Bohdana Butenkę, Marię Orłowską-Gabryś, Zbigniewa Lengrena, Annę Kołakowską, Jerzego Flisaka, Danutę Konwicką, Mirosława Pokorę, Teresę Wilbik, Krystynę Witkowską, Zbigniewa Rychlickiego, Gabriela Rechowicza, Eryka Lipińskiego i Janusza Stannego.

Chwała Dwóm Siostrom za te wznowienia, w dodatku w niewielkim formacie, przyjaznym dla małych dłoni (15 x 18,5 cm) i w twardej oprawie. Seria obecnie liczy 22 tomy, ale wydawnictwo obiecuje, że będzie się rozrastać.

W ramach serii wydano:

Trzy tomy ze szwedzkiego cyklu Åke Holmberga o prywatnym detektywie Ture Sventonie, ilustrowane przez Annę Kołakowską.




Trzy tomy o polskim detektywie Nosku autorstwa Mariana Orłonia, z ilustracjami Jerzego Flisaka.



"Malutką czarownicę"  Otfrieda Preusslera, która jest mi szczególnie droga, bo to jedna z ukochanych lektur mojego dzieciństwa - mam jeszcze w domu oryginalne wydanie z 1986 r. Ilustrowała Danuta Konwicka.







Kolejna lektura z serii ukochanych, czyli "Klementyna lubi kolor czerwony" Krystyny Boglar z fenomenalnymi ilustracjami Bohdana Butenki.








 "Babcię na jabłoni" Miry Lobe z ilustracjami Mirosława Pokory.
"Czarodziejski młyn" Aliny i Jerzego Anafasjewowów z ilustracjami Teresy Wilbik.
 "Cukiernię pod Pierożkiem z Wiśniami" Clare Compton z ilustracjami Marii Orłowskiej Gabryś.
 "Gałkę od łóżka" Mary Norton z ilustracjami Jana Marcina Szancera (uwielbiam!).
I kolejną powieść detektywistyczną, czyli "Joachima Lisa" Ingemara Fjella z ilustracjami Teresy Wilbik.
 "Maleńską Panią Flakonik" Alfa Proysena z ilustracjami Krystyny Witkowskiej.
 "Michałka z pudełka od zapałek" Ericha Kastnera z ilustracjami Zbigniewa Rychlickiego.
 "Odwiedziła mnie żyrafa" Stanisława Wygodzkiego z ilustracjami Mirosława Pokory.
 "Pana Poppera i jego pingwiny" Richarda Atwatera z ilustracjami Zbigniewa Lengrena.
 "Raz czterej mędrcy" Antoniego Marianowicza z ilustracjami Janusza Stannego
 "Śniadanie króla" A.A. Milnego z ilustracjami Eryka Lipińskiego










"30 lutego" Wandy Chotomskiej z ilustracjami Mirosława Pokory
 "Wielką, większą i największą" Jerzego Broszkiewicza z ilustracjami Gabriela Rechowicza










"Zwierzyniec państwa Sztenglów" Very Ferry-Mikury, ilustrowany przez Jerzego Flisaka.


Wybrane ilustracje można podejrzeć na stronie wydawnictwa. A na innej stronie (TU - u dołu strony) można znaleźć "kreatywne kolorowanki"do pobrania - na podstawie ilustracji z kilku tomów serii.

.

sobota, 5 kwietnia 2014

Przypadki jejmościanki Małgorzaty (Małgosia kontra Małgosia - Ewa Nowacka)

Zaczytywałam się w dzieciństwie książkami z serii Klub Siedmiu Przygód, zaczytywałam się "Godziną pąsowej róży" Marii Kruger, więc nie mam pojęcia czemu nie natrafiłam nigdy na powieść Ewy Nowackiej. Wielka szkoda! Z pewnością stałaby się jedną z moich ulubieńszych. Cieszy mnie bardzo, że ta powieść jest wciąż wznawiana - ostatnio 3 lata temu, przez Naszą Księgarnię - a książka przecież nie taka młoda, bo w przyszłym roku skończy 40 lat.




Powieść oparta jest na znanym pomyśle przeniesienia bohaterki w czasie - w przeszłość, podobnie jak w - chyba bardziej znanej - "Godzinie pąsowej róży". O ile jednak Anda przeniosła się z lat 60. XX wieku na koniec wieku XIX, to Małgosię czekała dłuższa podróż - cofnęła się w czasie aż o 300 lat, do okresu panowania Jana III Sobieskiego. Różnic jest więcej. Anda wylądowałą w tej samej rodzinie, w której wychowywała się współcześnie - rodzice, siostra i brat - choć mieli oni mentalność XIX-wieczną i innej rzeczywistości nie pamiętali. W roli deux-ex-machina wystąpiła piękna ciotka Eleonora (naprawdę żyjąca w tamtych czasach, dla współczesnej Andy jakaś praprapraciotka). Tymczasem w życie Małgosi wtrąciła się siła nadprzyrodzona, by nie powiedzieć nieczysta, niejaki dytko. Podmienił on miejscami Małgosię z lat 70 XX wieku i Małgosię z lat 70 wieku XVII. W ten sposób współczesna Małgosia, dość rozpuszczona pannica z 8 klasy, mieszkająca z matką w małym mieszkanku, znalazła się nagle w dworku, niezbyt bogatym, gdzie większość prac spadała na barki zubożałych mieszkanek, czyli surowej matki, pobożnej ciotki Franciszki i dwóch Małgosinych sióstr, Klary i Dorotki. A przejrzawszy się w lustrze ujrzała nasza bohaterka obcą twarz, pulchną i z loczkami, wciśniętą w suknię z gorsetem i sztywną kryzą.

Szczęśliwie dytko zadbał o swą ofiarę, wyposażając ją w wiedzę (niezbyt niestety dokładną) o obowiązujących obyczajach i znajomość ówczesnej polszczyzny - były to w końcu czasy, w których dziwnie (dwudziestowiecznie) zachowująca się niewiasta miałaby szansę trafić na stos jako czarownica. Dość rogaty charakter Małgosi sprawił niestety, że tak czy inaczej udawało jej się wprawiać otoczenie w konsternację, a nawet trwogę, co kończyło się puszczaniem krwi i egzorcyzmowaniem biedaczki. Bałam się, że cała powieść będzie polegała na ładowaniu się bohaterki w tarapaty przez jej niedostosowanie - a to byłoby zbyt podbne do "Godziny pąsowej róży". Na szczęście, Małgosia w bólach, ale przystosowała się (choć tylko na zewnątrz) i spróbowała zapanować nad niewesołą sytuacją jejmościanki, w którą się wcieliła. Jak się okazało, jejmościance Małgorzacie dziadek zapisał w testamencie cały spadek (z pominięciem matki i starszych sióstr - co nie przysporzało jej zresztą sympatii tych ostatnich, siejących rutkę ze względu na brak posagu). Matka postanowiła wydać ją korzystnie za mąż, z nadzieją, że po ślubie i otrzymaniu spadku zadba o posagi sióstr. A kandydat do ręki trafił się akurat nadzwyczaj dobry, zamożny i na stanowisku. Spłoszona Małgosia tuż po przenosinach w wiek XVII, całkiem oszołomiona, ujrzała przed sobą swego rzekomego narzeczonego, w postaci staruszka z krzywą szyją... A tu tymczasem w sąsiedztwie mieszka uroczy Joachimek, u wuja we dworze hołubce wycina przystojny pan Władysław, a sam wuj niespecjalnie ma chęć rozstawać się z Małgosinym spadkiem, nad którym sprawuje pieczę. No i sytuację z siostrami trzeba jakoś naprostować... A pani matka ciężką rękę ma, i chłosty za przewiny mogą się trafić. Nie, moi drodzy, różowo nie jest.

Ech, dzieje się w tej książce, dzieje, nie sposób wszystkiego opowiedzieć, zresztą lepiej przeczytajcie sami. Podobały mi się bardzo przygody Małgosi, podobał mi się szalenie stylizowany język, opis ówczesnych obyczajów (choć nie należy traktować powieści jak podręcznika historii). Żeby nie było tak słodko - nie podobał mi się całkiem charakterek Małgosi. Anda to była sympatyczna wariatka, a ta... Powieść zaczyna się sceną, w której Małgosia (współcześnie) okłamuje matkę, w bardzo brzydki sposób, nie odczuwając przy tym niemal żadnych wyrzutów sumienia, a nawet pewną dumę, że tak jej się świetnie udało. Co za paskudna dziewczyna, szczerze ją znielubiłam, co najmniej na pół książki. Co najgorsze, gdyby doszukiwać się książce morału, okazałoby się, że jej bezczelny charakterek doczekał się nagrody i pochwał... Drugim zgrzytem dla mnie jest próba wytłumaczenia na koniec, czemu też Małgosia się w wieku XVII właściwie znalazła. Cóż, dla zjawisk nadprzyrodzonych wyjaśnień nie ma i lepiej było to pozostawić w ten sposób. Autorka jednak stara się wszystko logicznie uzasadnić, podczas gdy już samo istnienie dytka logice przeczy. Tak czy inaczej - z czystym sumieniem polecam.

środa, 2 kwietnia 2014

Międzynarodowy Dzień Książki dla Dzieci


Dziś Międzynarodowy Dzień Książki dla Dzieci, obchodzony w rocznicę urodzin Hansa Christiana Andersena. Mam nadzieję, że przy tej okazji pamiętaliście o wyciągnięciu z regału swojej najulubieńszej książki sprzed lat i poczytaniu jej swoim pociechom lub - swojemu wewnętrznemu dziecku. A ja życzę Wam i sobie byśmy zawsze potrafili zatracić się bez reszty w dobrej lekturze, zabłądzić w Narni, Stumilowym Lesie lub w Krainie Czarów, zapomnieć, że istnieje jakaś rzeczywistość poza nimi - tak jak to potrafią dzieci.