wtorek, 29 stycznia 2013

Cykl o Doktorze Dolittle - Hugh Lofting


Dawno, dawno temu, kiedy po morzach pływały żaglowce, a po ulicach jeździły dyliżanse, w małym angielskim miasteczku żył sobie pewien doktor, który potrafił rozmawiać ze zwierzętami. Ten mały, krepy człowieczek nie posiadał rodziny (poza siostra, która nie miała o nim dobrego mniemania), ale nie był samotny, bo otoczony był czeredą pupili. Choć "pupile" nie jest może najlepszym określeniem. W końcu zwierzaki te - m.in.: papuga Polinezja, prosiątko Geb-geb, kaczka Dab-dab, sowa Tu-tu i pies Jim oraz małpka Czi-czi - były bardziej współlokatorami doktora niż jego własnością. Sam doktor nie zawsze posiadał swoją nadzwyczajną umiejętność, która przyniosła mu sławę (sławę, dodajmy, raczej w świecie zwierząt niż ludzi, którzy nie bardzo go doceniali). Początkowo był zwykłym lekarzem "od ludzi", ale kochał zwierzęta, a ich powiększająca się gromadka zaczęła odstraszać pacjentów. Kiedy dzięki mądrej papudze, Polinezji, doktor nauczył się języka zwierząt, rozpoczął praktykę weterynaryjną. I chociaż potrafił uleczyć każde zwierzę, ludzie nie do końca go za to docenili. Bo na przykład - kiedy w jego sadzawce zamieszkał krokodyl, starsze panie zaczęły bać się o bezpieczeństwo swoich pieszczochów... I wolały odwiedzać innych lekarzy.

Tak to się wszystko zaczęło, ale był to dopiero początek. Wraz ze swoją zwierzęcą gromadką Doktor Dolittle przeżył niezliczoną ilość przygód, odwiedził Afrykę, Amerykę i rejony śródziemnomorskie. Co tam zresztą zwykłe podróże - był nawet pod wodą i na Księżycu! Prowadził własny cyrk, zoo i operę kanarków, a w Afryce prowadził pocztę. A zawsze i wszędzie pomagał swoim zwierzęcym braciom i siostrom.

Uroczy doktor Dollittle narodził się... w okopach I Wojny Światowej. Hugh Lofting nie chciał pisać swoim dzieciom o okropieństwach wojny, więc zamiast tego wysyłał im ilustrowane listy z opowiastkami o doktorze. Po wojnie, w 1920 r., opowiastki te zmieniły się w powieść pt. "The Story of Doctor Dollitle". Ten pierwszy tom kierowany jest do najmłodszego odbiorcy, kolejne są znacznie grubsze i nieco trudniejsze w odbiorze. Łącznie powstało 11 tomów przygód doktora, z czego dwa wydano już po śmierci autora. Pośmiertnie ukazał się też zbiór opowiadań (Doctor Dolittle's Puddleby Adventures / Opowieści z Puddleby) - pisanych w latach 20. XX w., a publikowanych wcześniej przez autora w New York Herald Tribune (po I wojnie autor przeniósł się z Anglii do Stanów Zjednoczonych). Tomy ukazywały się niechronologicznie - poniżej zamieszczam listę w kolejności wydawania, a numer tomu sugeruje chronologię:
Doktor Dolittle i jego zwierzęta (The Story of Doctor Dolittle, 1920), pol. wyd. 1934 - TOM 1
Podróże doktora Dolittle (The Voyages of Doctor Dolittle, 1922),  pol. wyd. 1936 - TOM 6
Poczta doktora Dolittle (Doctor Dolittle's Post Office, 1923), pol. wyd. 1938 - TOM 5
Cyrk doktora Dolittle (Doctor Dolittle's Circus, 1924),  pol. wyd. 1937 - TOM 2
Ogród zoologiczny doktora Dolittle (Doctor Dolittle's Zoo, 1925), pol. wyd. 1939 - TOM 7
Opera doktora Dolittle (Doctor Dolittle's Caravan, 1926),  pol. wyd. 1938 - TOM 3
Największa podróż doktora Dolittle (Doctor Dolittle's Garden, 1927), pol. wyd. 1960 - TOM 8
Doktor Dolittle na Księżycu (Doctor Dolittle in the Moon, 1928),  pol. wyd. 1961 - TOM 9
Powrót doktora Dolittle (Doctor Dolittle's Return, 1933),  pol. wyd. 1948 - TOM 10
Doktor Dolittle i Tajemnicze Jezioro (Doctor Dolittle and the Secret Lake, 1948, pośmiertnie),  pol. wyd. 1987 - TOM 11
Doktor Dolittle i zielona kanarzyca (Doctor Dolittle and the Green Canary, 1950, pośmiertnie),  pol. wyd. 1988 - TOM 4
Opowieści z Puddleby (Doctor Dolittle's Puddleby Adventures, 1952, pośmiertnie),  pol. wyd. 1990 - OPOWIADANIA

Poza tym ukazały się także Gub-Gub's Book, an Encyclopaedia of Food (1932) i Doctor Dolittle's Birthday Book (1935), które chyba nie doczekały się polskich wydań. Wydawnictwo Zielona Sowa opublikowało natomiast kontynuację przygód doktora autorstwa Olivera Mittlebacha pt. Kłopoty doktora Dolittle (nie znalazłam oryginalnego tytułu).

Akcja książke rozgrywała się w bliżej nieokreślonych latach pierwszej połowy XIX wieku w fikcyjnym miasteczku Puddleby-on-the-Marsh:



Hugh Lofting nie tylko pisał, ale także sam ilustrował przygody doktora:
 

Ja jednak wolałam polskie ilustracje Lengrena:




W Polsce przygody Doktora Dolittle były znane już od lat 30. XX w., a książki o nim wielokrotnie wznawiano.  Dolittle występował także pod nazwiskiem "Nieboli".

W 1967 r. powieści zostały zekranizowane w postaci musicalu (TU można zobaczyć zwiastun). Współcześnie powstały też trzy filmy o Doktorze Dolittle z Ediem Murphym, które jednak nie maja z pierwowzorem wiele wspólnego.

Rex Harrison jako dr. John Dolittle w ekranizacji z 1967 r.

niedziela, 27 stycznia 2013

Ze wspomnień Samowara - B. Hertz

Wyd. Czytelnik 1961
Mało kto dziś pamięta o Benedykcie Hertzu (1872 -1952). Zawdzięczamy mu m.in przekład bajek Kryłowa, satyry, utwory dla dzieci.
"Ze wspomnień Samowara" - pod tym uroczym tytułem kryje się zbiór opowiadań, opartych na wspomnieniach autora z dzieciństwa i szkolnych czasów. 
Samowar to przezwisko nadane przez kolegów z klasy, wzięło się ze skojarzenia krępej i niskiej sylwetki chłopca z naczyniem do przyrządzania herbaty.
Narrator w gawędziarskim stylu, z humorem opowiada o dziecięcych zabawach, radościach i rozczarowaniach, o szkolnych perypetiach, o wagarach, ściąganiu, dokazywaniu na lekcjach, bójkach,  wysiadywaniu kurcząt, o polowaniu na pastowane prosię, o gorzkich migdałach, o  pływackiej brawurze i koleżeńskich postawach. Wspomina znakomitego pedagoga Adolfa Dygasińskiego, który uwrażliwiał wychowanków na piękno przyrody.
Przygody Samowara są zabawne,ale i naukę z nich wyciągnąć można, choć Hertz nie moralizuje i kazań nie prawi. 
Książeczka  to stara i  niewielka, ale skarb wielki. Literacka pamiątka minionej epoki.
Lektura budzi dziwne uczucie, tak jakoś chce się westchnąć, ech, gdzie te niegdysiejsze śniegi... gdzie te czasy, gdy dzieci bawiły się w odsiecz wiedeńską albo inszy Grunwald, gdy miecz z patyka i tarcza z tektury były podstawowym wyposażeniem małych rycerzy, a pudełko po lekarstwach stanowiło pożądaną zabawkę, gdy wymieniano się znaczkami i kawałkami sznurka, gdy w szkole pisano stalówką,  za karę uczeń zostawał "w kozie".. gdy rodzynki i migdały były tylko od święta, a zostać dorożkarzem było marzeniem niejednego chłopca...
Ze słów wartych ocalenia zapadło mi w pamięć jedno - 'wisus'. Kto dziś używa takiego wyrazu... 
Ba, nie wiem, czy i 'samowar' w dzisiejszych czasach jest dla wszystkich zrozumiały... Wznowienie tomiku Herzta - dla kolejnych pokoleń - musiałoby być opatrzone przypisami.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Ania z Avonlea - L. M. Montgomery

Lucy Maud Montgomery, Ania z Avonlea, tłum. Rozalia Bernsteinowa, Nasza Księgarnia 1990.


Dopiero od niedawna zaczęłam kompletować tę serię, wcześniej miałam na własność tylko "Anię na uniwersytecie", a inne tomy wypożyczałam z biblioteki, no i mam poważne wątpliwości, że nie wszystkie czytałam. Jestem pewna tylko "Ani z Zielonego Wzgórza" (wszak to lektura szkolna!) oraz "Rilli ze Złotego Brzegu", (bo akurat pamiętam). Co do pozostałych, mogło się tak zdarzyć, że coś mnie ominęło, więc nie pozostaje nic innego jak sobie teraz wszystko uporządkować.
Brakuje mi jeszcze "Ani ze Złotego Brzegu" i "Doliny Tęczy". Przywiązana jestem do tej szaty graficznej, jaką prezentuje okładka obok. Co prawda pierwszy tom mam w innym, starszym wydaniu, ale jakoś to przeżyję ;-) Okazało się też, że mam skróconą wersję "Ani z Szumiących Topoli", a tytułowe topole to w oryginale wierzby.... O hecach związanych z tym tomem możecie przeczytać tutaj.
Cykl ma kilku tłumaczy - sprawdziłam to w swoich tomikach, są też inne wydania, a ostatnio pojawiły się nowe tłumaczenia. Niezbyt mam ochotę przekonywać się do nich, wolę pozostać przy wersjach może i staroświeckich, ale dobrze znanych.

"Anię z Avonlea" przeczytałam z przyjemnością i pewnym rozrzewnieniem, nie wszystko pamiętałam, a niektóre fragmenty zupełnie jakbym po raz pierwszy widziała. 
Panna Shirley objęła posadę nauczycielki w szkole w Avonlea, zamierzała czułością i dobrocią zdobyć serca małych uczniów, kategorycznie odrzucała stosowanie kar cielesnych, a krzewienie dobra i piękna uważała za nadrzędną ideę. Dzieci ją rzeczywiście uwielbiały, a nawet krnąbrny Antoś Pye przekonał się do niej po pewnym incydencie... Wśród szkolnej braci był także Jaś Irving, wyjątkowo wrażliwy chłopiec obdarzony bujną wyobraźnią i marzycielską naturą (rozmowy ze "Skalnym Ludkiem"). Nic więc dziwnego, że szybko okazał się pokrewną duszą Ani.
Na Zielonym Wzgórzu pojawili się nowi wychowankowie - pod skrzydła Maryli trafiły bliźnięta: Tola - uosobienie grzeczności i Tadzio - wcielenie psotnictwa. Ten mały urwis dostarczył pannie Cuthbert i Ani wielu wrażeń, ale widoczne postępy w zachowaniu dały im też powód do dumy. Nie był to bowiem zły chłopiec, tylko o wielu rzeczach nie miał  jeszcze pojęcia. Ogólnie zaś był rozbrajający.
Przyjaciele  (mi. Ania, Diana, Gilbert, Janka....) założyli Klub Miłośników Avonlea, którego cel  stanowiła działalność na rzecz upiększenia miejscowości. Miłośnicy, jak ich pokrótce nazywano, dążyli do wykarczowania chaszczy, posadzenia drzewek, założenia kwietników, w czym zaczęła ich wspomagać cała społeczność. Ich chlubą zaś miało być odmalowanie Domu Ludowego (tu się zastanawiam, co to było w oryginale, rodzaj świetlicy, domu kultury, ale Ludowy??Inwencja tłumaczki?) Ten wątek wydał mi się z jednej strony "pachnący" ideą ZMP z lat 50-tych, z drugiej zaś - bardzo na czasie - istnieje bowiem sporo stowarzyszeń aktywizujących społeczność (głównie tereny wiejskie) i rewitalizujących okolice.
Ania nie byłaby sobą, gdyby nie wpadała w jakieś tarapaty albo nie miała przygód. W tym tomie m.in.
- przekonała się, że nie należy zbyt pochopnie sprzedawać krów, a pozory mylą i okropny sąsiad (pan Harrison) może stać się fajnym znajomym;
 -ugrzęzła w dachu kurnika podczas wyprawy po granatowy półmisek, a przy tym nie straciła pogody ducha;
- przeżyła serię niefortunnych zdarzeń podczas przygotowań do proszonego obiadu na cześć pisarki p. Morgan;
- odkryła ogródek Helen Grey i poznała jej historię;
 - odwiedziła zjawiskową Chatkę Ech, w której nie mniej zjawiskowa Panna Lawenda urządzała przyjęcia dla wyimaginowanych gości;
 - doświadczyła burzy stulecia, którą niejako sama "przepowiedziała";
- w specyficznych okolicznościach rozstała się z preparatem do likwidowania piegów;
-  wydała za mąż wspomnianą Lawendę.
Nie obyło się bez majówek z przyjaciółkami, poetycznych westchnień i marzeń. W ogóle było bardzo idealistycznie, sentymentalnie i uroczo. Także zabawnie. 
Przyjaźń, dobro i piękno - wydają się być nadrzędnymi ideami "Ani z Avonlea". I marzenia, koniecznie marzenia, i romantyczne wizje.
Nierealistyczny to świat, ale miło było spędzić trochę czasu na Wyspie Księcia Edwarda.