czwartek, 29 listopada 2012

Stare zamczysko - Johanna Spyri


"Stare zamczysko" to mniej znana powieść autorki 'Heidi" - Johanny Spyri. W dzieciństwie mnie ominęła, a szkoda, bo pewnie bardzo bym ją polubiła. Uwielbiałam ciepłe opowieści o licznych rodzinach, a to właśnie takie dzieło.

Książka opowiada o piątce dzieci pewnej wdowy. W kolejności starszeństwa występuja tu: Bruno, Salomea (zwana Meą), Karol, Lippo i Mezli. Ich matka, pani Maxa Bergamann, jest wdową, ale zapewnia swoim pociechom ciepłe (i raczej zamożne) dzieciństwo, może też w wychowaniu liczyć na wsparcie swojego brata Filipa - ukochanego wujka dzieci.

Dom rodziny Bergamann znajduje się u podnóży wielkiej, starej budowli - zamku Wildenstein. Pani Maxa w dzieciństwie wychowywała się z małymi dziedzicami, więc zna smutną historię, która doprowadziła do tego, że zamczysko stoi od lat opuszczone, a srogi dozorca nie wpuszcza nikogo za próg. Dzieci są, rzecz jasna, zafascynowane zamkiem i historiami o nim. Pewnego dnia rzeczywistość wychodzi na przeciw ich marzeniom i do ich domu przybywają mali potomkowie rodu Wildensteinów.

Największa zaleta tej książki to urocza atmosfera panująca w domu rodziny Bergmanów, która sprawia, że odwiedza się go z przyjemnością. Każde dziecięce serce się tu ogrzeje - ale jednocześnie nie zostanie przesadnie olukrowane. Postaci dzieci są dopracowane, każde jest indywidualnością, ma swoje problemy i radości. Sporo jest tez w tej w historii humoru. Moim zdaniem lektura się nie zestarzała.

W Polsce książka została wydana jako "Stare Zamczysko" (ostatnie wydanie w 1987 r.), natomiast tytuł oryginału to "Schloss Wildenstein" (czyli zamek Wildenstein)*. Książka powstała w 1892 r.



Johanna Spyri, Stare zamczysko, Plejada 1987

* W języku angielskim powieść wydano pod dwoma tytułami: "Maxa's children" oraz "Maezli". (O ile pierwszy tytuł ma sens, bo książka opowiada o dzieciach pani Maxy, to drugi wydaje mi się naciągany. Meazli to imię najmłodszej dziewczynki, wcale nie najważniejszej w powieści. Chyba chodziło o zachowanie ciągłości tytułów książek pani Spyri. Po angielsku ukazała się "Heidi" i "Cornelia", więc i trzecią książkę nazwano dziewczęcym imieniem).

środa, 21 listopada 2012

Kapitanówna -M. Pruszkowska, Z. Krippendorf

Źródło zdjęcia: nakanapie.pl
Powieść określiłabym jako pensjonarsko - marynistyczną. Dość staroświecką i nudnawą. Z początku tak mnie nużyła, że porzuciłam książkę na dłuższy czas, potem się zmobilizowałam i skończyłam - co nieco się fabuła rozkręciła, ale porywająca nie była. Przygoda, intryga, humor, romantyczna historia - obecne, ale całość w porównaniu na przykład do książek Kornela Makuszyńskiego (weźmy chociażby "Pannę z mokrą głową" czy "Szaleństwa panny Ewy") wypada blado. Ma jednak swój urok, momentami bowiem trudno się nie uśmiechnąć.

Tytułowa bohaterka, Elżbieta, przy pomocy ciotki Zuzy- żony okrętowego ochmistrza, nielegalnie dostaje się na pokład. Ma do spełnienia tajemniczą, bardzo ważną misję, można powiedzieć rodzinną. Pasażerka na gapę szybko zostaje wykryta, ale nie ponosi konsekwencji. Znakomicie przyjęta przez załogę i współpasażerów, czuje się na statku jak ryba w wodzie, wprowadzając przy tym mnóstwo zamieszania i nieporozumień. Wraz z ciotką i panią Aliną ewidentnie coś knują, a swój tajemniczy plan wprowadzają w życie w Stambule. Swoje poczynania dziewczyna opisuje w pamiętniczku, którego fragmenty przeplatają narrację.Córka kapitana jest osóbką energiczną, żywiołową wręcz, roztrzepaną, odważną, pomysłową, zakręconą, ale o dobrym sercu. Rejs jest dla niej przygodą życia, ale i lekcją dojrzałości, odpowiedzialności. Spośród bohaterów, w większości sympatycznych,  wyróżniają się panny Schmaltz - "hybrydy", "zgagi", uprzykrzające życie załodze i innym podróżnym, egoistyczne babsztyle zainteresowane sobą i handlem. Postaci te ukazane są w negatywnym świetle, ośmieszane, na końcu dostają zasłużoną nauczkę.
Powieść zawiera wartości edukacyjne i wychowawcze. Czytelnik poznaje specyfikę życia i pracy na statku, zajęcia, rozrywki, zwyczaje i przesądy marynarzy, a także funkcjonowanie jednostki pasażersko - handlowej, zawijającej do portów Morza Śródziemnego. Wiele treści zdezaktualizowało się na przestrzeni lat  wraz z rozwojem technologii, praw handlu, czy logistyki. Oprócz wiadomości marynistycznych są  także turystyczne: opisy zabytków i miast odwiedzanych przez bohaterów. Pojawiają się echa wojny - los rodziny kapitana. Poznawczy charakter ma  zastosowanie żeglarskiej nomenklatury, marynarskiego żargonu (as- asystent, chief, radzik - radiotelegrafista, ochmistrz i inne)
W wymiarze moralnym - ukazane wartości takie jak szacunek, praca, rodzina, prawda, altruizm. Potępione kłamstwo (choć bohaterka kłamie i udaje, to w tym przypadku cel naprawdę uświęca środki), egoizm, skąpstwo itp.

"Kapitanówna" (1967) została wydana przez  Press 86 w 1995 roku w serii "Lektury nastolatek".  Gdybym wtedy czytała tę powieść, pewnie bym ją odebrała inaczej, z większym zainteresowaniem. Może nawet nie przeszkadzałby mi spoiler zamieszczony na tylnej okładce.
Dziś książki Pruszkowskiej są mało popularne i rzadko spotykane, choć pewną furorę nadal wywołuje "Przyślę panu list i klucz" ( miód na serce mola książkowego). Niejako pod wpływem tej lektury sięgnęłam po kolejną spod  nazwiska autorki (tu w duecie z enigmatyczną Zofią Krippendorf). Niestety, już tak zachwycona nie byłam.
Obawiam się także, że współczesnym nastolatkom raczej do gustu by ta powieść nie przypadła, choć chciałabym się mylić. 
 M.Pruszkowska, Z. Krippendorf, Kapitanówna, Wydawnictwo Press 86, 1995

sobota, 17 listopada 2012

Ronja, córka zbójnika - Astrid Lindgren

Ronja to ukochane jedyne dziecko zbója Mattisa, jego oczko w głowie, urodzone w przerażającą burzową noc. Tej nocy w zamek Mattisa uderzył tak silny piorun, że domostwo rozpadło się na pół tworząc pośrodku Diabelską Czeluść. Życie zbójców i Ronji toczyło się utartym rytmem do czasu, gdy w drugiej części zamku zamieszkał wróg Mattisa zbój Borka ze swoim synem Birkiem. Niespodziewanie dla wszystkich nastolatki zaprzyjaźniają się ze sobą ponosząc dla tej przyjaźni różne ofiary aż do zerwania z rodziną. Jak skończy się ta historia? Czy zbójcy od lat żyjący w nienawiści będą w stanie pogodzić się ze sobą? Czy ojciec będzie potrafił przełknąć urażoną dumę i przyznać się przed dzieckiem do błędów? Ta nieduża książeczka to wspaniała opowieść o przyjaźni, miłości, przemijaniu. Miłość to głównie rodzicielska - świetnie są tu ukazane dwie jej odmiany - ta mądra, dojrzała, gdy pozwala się dzieciom stopniowo opuścić gniazdo ufając im, i ta druga - gdy chce się, jak najdłużej mieć dziecko pod swoją kontrolą i najlepiej wciąż blisko siebie. To również przepięknie opisany świat - las, do którego zaczyna chodzić Ronja sama - las fascynujący, ciekawy, ale również pełen niebezpiecznych, tajemniczych stworów takich, jak Szaruchy, Pupiszonki, Wietrzydła. I świetne sceny oswajania dzikich koni. I absolutnie zachwycający opis budzącego się na wiosnę życia. Tak też nam się jakoś udało, że krótko po przeczytaniu, kupiłam zestaw sześciu płytek z ekranizacjami książek Astrid Lindgren. "Ronja ..." również się tam znalazła. I choć jest leciutko zmieniona, to jest naprawdę doskonałym uzupełnieniem lektury. Polecam gorąco, myślę, że dorosłym na pewno, a dzieciom troszkę starszym - od 7-8 lat.

poniedziałek, 5 listopada 2012

"Matylda" - Roald Dahl

Nie wiem, ile razy te słowa rozbrzmiewały w mojej głowie. Nie wiem, ile osób gdzieś mimochodem mi o nim wspominało. Przyznaję ze skruchą, jeśli chodzi o klasykę dziecięcą, jestem osobą strasznie ulegającą wpływom. Więc co miałam robić? Sięgnęłam po „Matyldę”.

Pierwsze wrażenie: szok, dezorientacja. Zachowanie rodziców i  dyrektorki określę jakże popularnym ostatnio słowem masakra. Wychowana na książeczkach w których niektórzy byli mili, inni trochę mniej, w których mama była oparciem, a jak nie, to zawsze był ktoś do kogo można było się zwrócić, czytałam coś co napawało mnie strachem. Taki twór jak dyrektorka szkoły przeraził mnie nie na żarty. Znałam już seryjnych morderców, płatnych zabójców, pedofilów, jednak nic nie wywołało we mnie takich uczuć jako owo monstrum.
Podobne zdanie mam o rodzicach, których brak czasu przyprawiał mnie o przewroty w żołądku.

I wreszcie pojawiło się pytani: Jestem już tak stara? Żadnego poczucia humoru, żadnego przymrużenia oka, żadnego zrozumienia dla książki, która bądź co bądź, jest klasyką?
Nie oszukujmy się, nie zrozumiałam tej książki. Co prawda, przekaz jest dla mnie jasny (dobro wygrywające ze złem), jednak trzeba od razu uciekać się do tak drastycznych środków? Trzeba wszelkie postacie przerysowywać aż do bólu? Czemu ma to służyć?

No i Matylda. Genialne dziecko. Nie polubiłam jej, w dodatku nabawiłam się kompleksów (i tak już nabluzgałam, więc co mi zależy, będę brnęła dalej), bo Hemingwaya zaczęłam czytać jakiej siedem lat później niż ona. Ale nic, powiedzmy, że tę, jak dla mnie niezbyt przekonywującą bohaterkę, wybaczam.

Niestety, najchętniej teraz wystosowałabym kolejne zarzuty, jednak resztką sił się powstrzymam i  przejdę do sedna. Chciałabym zauważyć jedno: zabierając Matyldzie wszelakie zdolności nadprzyrodzone i oznaki geniuszu, a rodzicom oraz dyrektorce chociaż połowę ich negatywnych cech (delikatnie powiedziane), otrzymujemy banalną historię, w której nie znajdziemy  żadnego wątku nam nieznanego. To wszystko w różnych konfiguracjach spotykamy w baśniach, bajkach nie tylko u współczesnych pisarzy, ale i klasyków. Bo, jak wiadomo, motyw walki dobra ze złem jest znany od zarania dziejów.

Dlaczego więc, ta książka jest tak uwielbiana? Czy opakowanie motywu walki dobra i zła w papierek genialności dziecka i nieludzkich uczuć dorosłych wystarcza do miana klasyki? Widocznie tak…

A, że mi zawsze opakowania Andersena, braci Grimm czy Lewisa bardziej do gustu przypadały, to zostanę przy nich.

 "Matylda", R.Dahl, wyd. Zysk i S-ka, 2002