piątek, 27 lipca 2012

Co mam - M. Musierowicz

Opowiadanie "Co mam" (1980) Małgorzaty Musierowicz zostało wydane przez Naszą Księgarnię w serii "Poczytaj mi, mamo". Doczekało się kilku wznowień ( mój egzemplarz to wydanie III z 1988 roku), a obecnie znaleźć je można w antologii "Poczytaj mi, mamo, Księga druga", gdzie - podobnie jak w części pierwszej- zebrano aż dziesięć utworów z ukochanych książeczek dzieciństwa.

Narratorem jest sześcioletni Andrzej. Krótko zdaje sprawozdanie z tego, co ma (rodziców, rower, siostrę w wózku) i czego nie ma (dwóch zębów na przodzie, podwórka. Najbardziej jednak doskwiera mu brak przyjaciela. Rudy Bartkowiak z trzeciej klasy naciaga chłopca na gumę do żucia, ale wcale nie chce się z nim bawić. W zerówce panuje ustalona hierarchia: prym wiodą  silni i wpływowi (tata Krzyśka jest milicjantem i czasem daje mu gwizdek do ponoszenia). Dzieci dokuczają chudemu sepleniącemu Grzesiowi, wyśmiewają się. Bohater opowiadania  wyciąga rękę do wystraszonego chłopca, daje mu się pobawić swoim autkiem i urządza zemstę na złośliwych dziewczynach. Później to Grześ staje w obronie Andrzeja. Między kolegami nawiązuje się początek przyjaźni.

Opowiadanie ma wymowę dydaktyczną, ale perspektywa dziecięcego narratora  sprawia, że mali odbiorcy tekstu  nie odczuwają,  że są pouczani, poznają po prostu opowieść z życia ich kolegi, może nawet rówieśnika. Pomijając kilka szczegółów "retro" (milicjant, guma Donald, fikołki na trzepaku), można stwierdzić, że "Co mam" jest nadal aktualne. Napisane prostym językiem traktuje o sprawach ważnych dla dzieci i im bliskich. Pokazuje na czym powinna polegać przyjaźń.  Relacje w grupie, potrzeba akceptacji i przyjaźni są niezmienne na przestrzeni lat.
Książeczkę zilustrowała Wanda Orlińska, której styl jest niepowtarzalny i rozpoznawalny.

czwartek, 26 lipca 2012

Mary Poppins - Pamela L. Travers


Mary Poppins od dawna funkcjonuje w Polsce pod swoim oryginalnym mianem. Imię Agnieszka, którym obdarzyła ją polska tłumaczka Irena Tuwim, chyba całkiem znikło ze świadomości czytelników. Nie żałuję go - choć kiedy po raz pierwszy spotkałam słynną guwernantkę, ukrywała się właśnie pod takim pseudonimem.

Dom Państwa Banksów stał przy ulicy Czereśniowej 17. Rozbrykane dzieciaki państwa Banksów - Janeczka, Michaś oraz bliźnięta Jaś i Basia* mocno dawały się w kość wszystkim dotychczasowym opiekunkom. Kiedy ostatnia niania, Kasia, opuściła dom, Pani Banks załamała się - nikt nie chciał opiekować się jej diablętami. Pomoc przybyła... z góry :) Pewnego wieczora z nieba spłynęła dystyngowana postać. Mary Poppins nie została jednak zesłana przez stwórcę, ale przyleciała - z cechującą ją zawsze ogromną godnością - niesiona wschodnim wiatrem, przy pomocy otwartej parasolki z rączką w kształcie papuziej główki, w ręku dzierżąc dywanikową torbę**. Jak się później okazało, papuzia główka miała tendencję do gadania, a w niedużej dywanikowej torbie mieściło się wszystko - np. termometr do pomiaru niegrzeczności, a nawet składane łóżko... Mary miała ciasno spięty koczek, zadarty nosek i wysokie mniemanie o sobie. Odmówiła podania referencji, ale rodzicom wystarczyło to, że pod jej wzrokiem guziki ubranek same się rozpinały, a piżamy zakładały i operacja kładzenia dzieci spać zajmowała 10 minut. Dzieciom zaś wystarczył widok niani wjeżdżającej po poręczy schodów - i już wiedziały, ze ich życie całkiem się odmieni.

Niezwykła niania, która bez problemu zdobyła sympatię rozbrykanych Banksiątek (wcale o to nie zabiegając), równie łatwo zajęła należne sobie miejsce w panteonie literackich celebrytów. Doskonała w każdym calu i całkowicie tego świadoma (czytaj: próżna i zarozumiała), nie okazywała uczuć, nigdy nie zabiegała o sympatię, była poważna i wymagająca, ale życie z nią skrzyło się kolorami. Kto inny zabrałby dzieci na podwieczorek w powietrzu, na podróż dookoła świata z magicznym kompasem***, czy zakupy świąteczne w towarzystwie gwiazdy z gromady Plejad. Z Mary wszystko było inne, niezwykłe, cudowne - tylko że niania w żadnej rodzinie nie pozostawała na zawsze i dzieci nieustannie obawiały się jej odejścia, co też w końcu nastąpiło.

Szczęśliwie dla Banksiąt i dla czytelników Mary Poppins powróciła na ulicę Czereśniową niejeden raz - w kolejnych tomach: Mary Poppins wraca, Mary Poppins otwiera drzwi, Mary Poppins w parku, Mary Poppins na ulicy Czereśniowej oraz Mary Poppins i numer 18. Dwóch książek o Mary Poppins nie przetłumaczono na polski - Mary Poppins From A to Z i Mary Poppins in the Kitchen. Cała seria ilustrowana była przez Mary Shepard (której ojciec ilustrował "Kubusia Puchatka" i "O czym szumią wierzby"). Do dziś cykl wydawany jest z jej rysunkami, choć polskie "agnieszkowe" tłumaczenia były ilustrowane przez Marię Orłowską-Gabryś.

Nie sposób nie wspomnieć o ekranizacji, która rozsławiła postać Mary Poppins - czy może raczej przypomniała ją, bo powstała 30 lat po książce (książka 1934 r., film 1964 r.). Co ciekawe, Walt Disney chciał kupić prawa do ekranizacji już w roku 1938, ale autorka - Pamela.L. Travers - odmówiła, twierdząc, że nie można zrobić wystarczająco dobrego filmu, a nie chciała kreskówki. Udało mu się w roku 1961, ale pisarka zachowała prawa do akceptacji scenariusza. Z  rezultatu nie była jednak zadowolona - krytykowała produkcję za zmianę charakteru głównej bohaterki, która stała się miłą, ładną, ciepłą i uśmiechniętą postacią. Nie podobała się jej muzyka, a użycie animacji tak ją zirytowało****, że najpierw domagała się usunięcia tych fragmentów z filmu, a kiedy odmówiono, zabroniła ekranizacji kolejnych części. W filmie zmieniono też liczbę małych Banksiąt, usuwając postacie bliźniąt.
W 1983 r. powstała luźno inspirowana książką ekranizacja rosyjska.

* Wyjątkowo wierne tłumaczenie oryginalnych imion: Jane, Michael, John, Barbara. W trakcie serii pojawi się najmłodsza siostrzyczka imieniem Annabel - w wersji polskiej Amelka.
** Całe dzieciństwo zastanawiałam się, jak też wygląda torba dywanikowa, aż mnie wreszcie uświadomił internet - tak wygląda.
*** W pierwotnej wersji podczas podróży Michaś spotyka przedstawicieli różnych ras, ale po pewnym czasie uznano ten fragment za powielający rasistowskie stereotypy i w 1981 r. pisarka zmieniła go. Zamiast Indianina, Afrykanina, Eskimosa i Chińczyka pojawiają się: Delfin, Papuga, Niedźwiedź Polarny i Panda.
**** Ach, jak dobrze ją rozumiem. Obejrzałam  film nie tak dawno temu  i przewijałam animowane sceny, tak mnie drażniły.

Właściwie tak wyobrażam
sobie Mary Poppins
Sama Pamela Lyndon Travers (urodzona jako Helen Lyndon Goff ) była interesującą postacią o skomplikowanym życiu. Bardzo nieszczęśliwa w dzieciństwie - ojciec zmarł, matka groziła samobójstwem i pozostawieniem Helen jako opiekunki dwóch młodszych sióstr, na szczęście groźby nie spełniła. Dopiero w wieku 25 lat Helen opuściła Australię (tam się urodziła, wychowała i... występowała jako aktorka teatralna z wędrowną trupą), przenosząc się do Londynu, gdzie przyjęła pseudonim, pod którym jest znana do dziś. Zajęła się pisaniem, a jej pierwszym wydawcą był syn J. M. Barriego, autora "Piotrusia Pana".
Nigdy nie wyszła za mąż, podobno była lesbijką. W wieku 40 lat adoptowała chłopczyka, Camillusa, którego rozdzieliła z jego bratem bliźniakiem (odmówiła zaadoptowania obu) - nie poinformowała go, ani że jest adoptowany, ani że ma brata. Camillus spotkał swojego bliźniaka przypadkiem, kiedy miał lat 17.








Przy tworzeniu tego wpisu korzystałam z angielskiej Wikipedii oraz ze streszczenia biografii pisarki pt. "Mary Poppins, she wrote" Valerie Lawson, którą mam nadzieję przeczytać w całości.

czwartek, 19 lipca 2012

Pani na Srebrnym Gaju - L.M. Montgomery


Co za smutna książka... Zadziwiające, jak inaczej odbiera się niektóre pozycje w dzieciństwie i po latach.

Druga część "Pat ze Srebrnego Gaju" ukazała się w Polsce pod dwoma tytułami - jako "Pani na Srebrnym Gaju" (w Naszej Księgarni) i jako "Miłość Pat" (Wydawnictwo Literackie). Nie ukrywam, że ten drugi tytuł zupełnie mi się nie podoba. W oryginalnym tytule - "Mistress Pat" - oznacza właśnie panią domu, a nie kochankę, więc skąd się wydawnictwu wzięła ta miłość? Zwłaszcza, że Pat co prawda kocha, ale swój dom i rodzinę, a po  tytule można się spodziewać romansu. Tymczasem Pat to jedyna bohaterka Montgomery, która z pełną świadomością zamierza zostać starą panną, i przyznaje, że nie potrafi się zakochać.

Z pierwszego czytania w dzieciństwie pamiętam tylko, że mi się bardzo podobało. Tym razem przy czytaniu byłam bliska płaczu (może tak się sentymentalnie starzeję?). Biedna Pat. Tak bardzo kochała swoich bliskich - rodzinę i przyjaciół, swój dom, tak bardzo nie chciała, żeby cokolwiek się zmieniało*. Tymczasem nieubłagany los odebrał jej wszystko. Bliskich i miejsca, jedno po drugim. Dostała bardzo gorzką lekcję życia. Wszystko jest tymczasowe, ulotne, do czegokolwiek się przywiążesz - stracisz to. Myślę, że ta powieść dobrze obrazuje rozczarowanie światem, jakie zaczęło ogarniać autorkę pod koniec jej życia.

Jak już wspomniałam w poprzedniej recenzji - autorka namieszała trochę z czasami, w których dzieje się "Pani na Srebrnym Gaju". Wydala książkę w 1935 r., ale opisała w niej przyszłość, czyli 11 lat począwszy od 1934 r. - książka kończy się jesienią 1945 r., ale nie ma w niej najmniejszej wzmianki o wojnie, bo pisarka, rzecz jasna, nie przewidziała jej. Cale szczęście - przynajmniej oszczędzono Pat utraty braci w działaniach wojennych.

P.S. Zauważyłam wyraźny autoplagiat. Elka, która nie może wybrać miedzy dwoma adoratorami, to wypisz wymaluj Iza Gordon ze swoim Alkiem i Alonzem (lub też Fila Gordon z Olesiem i Alfonsem - zależy od tłumaczenia) z "Ani na Uniwersytecie". Obie bohaterki używają nawet identycznych argumentów za i przeciw.

* To nie była moja lubiona cecha tej bohaterki. Najbardziej zirytowała mnie nadzieja Pat, że jej brat, Sid, już zawsze będzie cierpiał po zmarłej Bietce i nigdy nie pokocha innej, bo wtedy będzie zawsze mieszkał w Srebrnym Gaju razem z Pat - jak w dzieciństwie.

L.M. Montgomery, Pani na Srebrnym Gaju, Nasza Księgarnia 1993
lub
L.M. Montgomery, Miłość Pat, Wydawnictwo Literackie 2006

Za minutę pierwsza miłość - Hanna Ożogowska

   Z góry wiedziałam że jeśli przeczytam "Głowę na tranzystorach" to sięgnę i po  "Za minutę pierwsza miłość",a że idealnie pasuje do wyzwania to po co się ograniczać?

       
  Marcin i Kostek oraz Irka i Ewa główni bohaterowie tej opowieści to uczniowie tym razem już siódmej klasy,znani nam z "Głowy na tranzystorach".Tym razem poza dwoma pierwszymi postaciami mamy szansę bliżej poznać też Irenę i Ewę, nie bez powodu bowiem to dziewczęta chłopcom a chłopcy dziewczętom siedzą notorycznie w głowach. Bez żadnych podtekstów proszę ;-)
Jak sam tytuł wskazuje lada chwila nadejdzie pierwsza miłość. Powieść o dojrzewaniu,wbrew pozorom nie tylko do miłości ale i do życia w ogóle. Zastanawiają się nad charakterem (nadal) osobowością, co się liczy w życiu, podpytują starsze rodzeństwo w jaki sposób rozpoznać osobę wartościową, wartą zainteresowania. Całkiem porządna ściąga dla nastolatków.
Chłopcy mogą podsłuchać rozmowy dziewcząt i odwrotnie, to jest nadal całkiem aktualne zagadnienie nie tylko wśród nastolatów. Zasady się nie zmieniły. A narzekanie na "obecne trudne czasy" i "dzisiejszą okropną młodzież" najlepszym na to dowodem, te same słowa padały już w starozytności a i dzisiaj są nam bliskie. Głowy do góry nie jest zle, a na poprawę humoru książka jak znalazł nieależnie od wieku czytelnika.

  Tytuł "Za minutę pierwsza miłość"
  Autor Hanna Ożogowska
  Wydawnictwo Akapit Press
  Rok wydania 1995
  Literatura polska
  Język polski



  

poniedziałek, 16 lipca 2012

Głowa na tranzystorach - Hanna Ożogowska



Hanna Ożogowska
"Głowa na tranzystorach"
Wydawnictwo Zielona Sowa
Kraków 2009
z serii
 do plecaka
Jasiek Mela poleca


Okładek jest sporo a i tak wszystkich nie zamieściłam, daje to jednak pogląd na popularność powieści.Tyle wznowień a to nie wszystkie. Harry Potter się chowa ;-) Pomysł z okładkami różnych wydań skradłam z  tego bloga Klasyka Młodego Czytelnika.




Przygody Marcina Bigoszewskiego i Konstantego Przegonia czyli Bigosa i Kostka są nadal aktualne, stwierdzam to jako mama piątoklasisty.Nagłe nieprzemyślane pomysły, ekspresowe wykonanie i unikanie obowiązków, co cechuje Marcina to wypisz wymaluj mój syn właśnie, kolei apetyt zdecydowanie Kostkowy.

Bohaterami są jak pisałam Marcin i Kostek uczniowie klasy szóstej,poznajemy też inne dzieci z klasy oraz rodziny chłopców, biorąc pod uwagę że autorka powieść napisała w roku 1968 roku zatem współcześni nastoletni czytelnicy mogą podglądać dzieciństwo swoich rodziców, niektórzy nawet i dziadków. Rzecz ropoczyna się pod koniec roku szkolnego, różnego rodzaju wybryki przyjaciół powodują że z planów wspólnych wakacji nic nie zostaje. Chłopców rozsadzają nawet ze wspólnej ławki a co tu mówić o wyjezdzie na kolonie.
Możecie być pewni że sobie z tym poradzą z właściwym im poczuciem humoru i pomysłowością. Na dodatek Marcin zamiera pracować nad charakterem ,co z tego może wyniknąć? I czy oni we dwójkę w ogóle mogą choć przez chwilę być razem nie powodując przynajmniej małego trzęsienia ziemi? Tego wszystkiego dowiecie się czytając "Głowę na tranzystorach".

    Całość można przeczytać u mnie.

niedziela, 15 lipca 2012

Tomek w krainie kangurów - Alfred Szklarski


Przyznaję się, nigdy wcześniej nie czytałam "Tomków". Nie wiem, czemu, bo byłam dzieckiem łykającym książki jak młody pelikan, w bibliotece na półce stały, a i od tematyki mnie nie odrzucało, bo takie "W pustyni i w puszczy" uwielbiałam i czytywałam rytualnie raz do roku. Teraz właśnie postanowiłam nadrobić braki i (choć pisząc to, obawiam się linczu) rozczarowałam się.

Akcja toczy się u progu XX wieku, to czas zaborów. 14-letni Tomek mieszka Warszawie ze swoim wujostwem - matka nie żyje, a ojca nie lubią rosyjskie władze, więc błąka się gdzieś poza granicami. Tomek tęskni do niego (choć właściwie go nie pamięta) i jest uradowany, kiedy ojciec postanawia sprowadzić go do siebie. Od pierwszego spojrzenia nawiązuje się miedzy nimi gorąca ojcowsko-synowska więź, lata rozstania idą w niepamięć, psychologii za grosz, ale niech tam, w końcu to męska przygodówka jest (w sensie, że o mężczyznach, a nie - dla mężczyzn). Ojciec właśnie wyjeżdża z wyprawą do Australii, łowić dzikie zwierzęta do ogrodów zoologicznych i uznał, że to świetna okazja, żeby zacieśnić więź z synem. Powieść opisuje przygody podczas tejże wyprawy.

Pomysł jest świetny, który nastolatek nie chciałby dowiedzieć się znienacka, że właśnie ufundowano mu egzotyczne wakacje pełne przygód. Zaczęłam więc czytać z ogromną nadzieją, ale po pewnym czasie wzrok złapałam się na tym, że wzrok mi się ślizga po tekście. Przede wszystkim - postaci są jednowymiarowe, więc ciężko się do kogokolwiek przywiązać. Każdy ma albo jedną cechę, albo nie ma ich wcale, po prostu jest. Polacy na tle innych nacji wyróżniają się samymi zaletami, a Tomek to już w ogóle małe cudo. Celne strzelanie ma we krwi, wrogich turystów zjedna sobie jednym spojrzeniem, a dzikie zwierzęta same włażą mu na głowę. Po drugie, akcji niby dużo, ale jakoś dziwnie pozbawionej emocji, więcej tu moralitetów* i wiedzy encyklopedycznej. Sporo można się z książki dowiedzieć o florze i faunie Australii, nawet ja z niej coś wyniosłam, ale bohaterowie, którzy co otworzą usta, to wyrzucają z siebie naukowy wykład (i zawsze znają odpowiedź), tracą na wiarygodności. Kilka momentów było bardziej poruszających (poszukiwania Sally, spotkanie z buszrandżersami, zgubienie się podczas burzy piaskowej), ale ogólnie ciężko byłoby Tomka wiernie sfilmować. Serial musiałby mieć odcinki zatytułowane: "Polowanie na kangury", "Polowanie na strusie", "Polowanie na dingo", "Polowanie na kolczatki"... trochę jednostajnie.

Może gdybym była nastoletnią grupa docelową, powieść spodobałoby mi się bardziej. Gdybym czytała ją jako dziecko, mogłabym ją teraz lubić przez sentyment. A tak - cieszę się, że przeczytałam, ale pozostałam obojętna. Podczas zapierających dech przygód Tomka, ani trochę nie zabrakło mi tchu. Mimo wszystko zamierzam podjąć jeszcze próby z kolejnymi dwoma tomami, skoro już je ściągnęłam na własną półkę. Chociaż informacja, że w drugim tomie "będą to łowy na grubego zwierza. (...) Znajdziemy tam: słonie, lwy, bawoły, hipopotamy, nosorożce, żyrafy, antylopy, goryle i co tylko dusza łowcy może zapragnąć"** troszkę osłabia mój zapał...

* To akurat współczesnej młodzieży na pewno nie zaszkodzi...
** s. 219

Alfred Szklarski, Tomek w krainie kangurów, Muza 1991 (ale jak widać po okładkach, wydań było co niemiara)

piątek, 13 lipca 2012

Pat ze Srebrnego Gaju - L. M. Montgomery


Patrycja Małgorzata Gardiner to bohaterka bardzo nietypowa dla L.M. Montgomery. Po pierwsze nie jest sierotą (jak Ania czy Emilka) ani nawet półsierotą (jak Marigold, Joanna czy - poniekąd - Jane). Po drugie nie jest jedynaczką, ma aż czworo rodzeństwa. Po trzecie nie próbuje pisać, wymyślać historii, nie ma nawet ambicji, by się kształcić. W jednej scenie ktoś mówi o niej, ze nie jest specjalnie ładna czy inteligentna, ale ma dużo uroku. Jednak to, co szczególnie charakteryzuje Pat, to zdolność kochania (za bardzo - jak mówi Judysia) i zdecydowana niechęć do zmian.

Pat kocha swój dom, zwany Srebrnym Gajem. Wielbi go niemal bałwochwalczo, wszystko w nim jest dla niej idealne, do tego stopnia, że każda najmniejsza zmiana wywołuje histeryczną reakcję. Szczerze mówiąc, nie jest to moja ulubiona bohaterka. Postrzeganie wszystkich i wszystkiego jako gorszego niż Srebrny Gaj (inne domy nie są tak ładne - jakiekolwiek by były; inne dziewczęta nie mogą być ładniejsze od jej siostry) i ta obsesja na punkcie niewprowadzania zmian, bardzo mnie irytowały, zwłaszcza w pierwszej połowie książki. Kiedy jej brat, Józek, marzy, by pływać po morzach, ona twardo stoi na stanowisku, że musi mu owa chęć przejść, bo przecież nie może opuścić Srebrnego Gaju. Pal licho cudze marzenia, byle nic się nie zmieniało. Pat miała szansę wyrosnąć na naprawdę niesympatyczną babę... Na szczęście w drugiej połowie powieści bohaterka dorasta, odkrywa, że czasu nie da się zatrzymać, zmiany zachodzą bez względu na jej upodobania - i to często na gorsze. Nadal ich nie lubi, ale zaczyna rozumieć, że nie da się ich uniknąć

Bardzo ważną bohaterką jest Judysia Plum, pomoc domowa rodziny Gardinerów, która niańczyła jeszcze ojca Pat. W życiu dzieci jest obecna niemal bardziej niż rodzice. Z pochodzenia Irlandka, ze Starego Kraju przywiozła wiarę w elfy, wróżki i czarownice, o których lubi opowiadać. Uwielbia też plotkować i zna nieskończenie wiele historyjek o chyba każdym mieszkańcu Wyspy Księcia Edwarda.

Książka obejmuje lata 1920-1931 (zaczyna się, kiedy Pat ma 7 lat, kończy - kiedy ma 18) - opublikowano ją w roku 1933. Co ciekawe, dwa lata później wydano drugą część - Pani na Srebrny Gaju, która opowiada dalsze losy Pat, aż do roku 1945. Nie ma w niej jednak najmniejszej wzmianki o II wojnie światowej - bo przecież pisarka w roku 1935 nie mogła jej przewidzieć (zresztą - nawet nie dożyła końca wojny).

Książki o Pat to jedne z ostatnich powieści pisarki. Później powstały już tylko dwa brakujące tomy z cyklu o Ani (Ania z Szumiących Topoli i Ania ze Złotego Brzegu) oraz Jane ze Wzgórza Latarni. Jako dziewczynka nie zwróciłam na to uwagi, ale teraz dostrzegłam te wszystkie zmiany w realiach, w porównaniu z cyklem o Ani - samochody, telefony, kino (randki w kinie!), krótkie włosy u kobiet i sukienki odsłaniające nogi. To już całkiem inny świat. Zniknęły stare dobre czasy Zielonego Wzgórza.

Uważa się, że Srebrny Gaj był wzorowany na domu Campbellów w Park Corner, w którym mieszkała rodzina pisarki - jej ciotka Annie, wuj John i ich dzieci Clara, Stella, Frede i George. Montgomery wspominała w pamiętnikach, że był to dla niej "drugi dom" i zachwycała się jego wspaniałą atmosferą. Jako mała Maud spędziła tam wiele czasu, bawiąc się z kuzynami. Przywiązanie kuzynki Frede do domu  prawdopodobnie stało się inspiracją dla postaci Pat.

Dom nadal pozostaje w rękach rodziny Cambellów, a obecnie mieści się w nim muzeum Ani z Zielonego Wzgórza.

Dom Campbellów - zdjęcie L.M. Montgomery ok. 1900 r.

Dom Campbellów obecnie
Więcej zdjęć - tutaj.

Pat ze Srebrnego Gaju (Pat of Silver Bush), Nasza Księgarnia 1993 (pierwsze polskie wydanie - 60 lat po oryginale!)
Pat ze Srebrnego Gaju (Pat of Silver Bush), Wyd. Literackie 2006

czwartek, 12 lipca 2012

Słoneczko - Maria Buyno-Arctowa

"Słoneczko" to jedno z moich pierwszych czytelniczych wspomnień. Czytałam już książki przed nią, ale to była taka prawdziwa powieść, samodzielnie wybrana. Zobaczyłam ją w rękach koleżanki na szkolnym korytarzu. Urzekł mnie złotoblond aniołek o smutnych błękitnych ślepkach na okładce i potem przez długi czas uznawałam słodką Marysieńkę za mój ideał urody (miałam jakieś 8 lat...). Książkę chyba pożyczyłam, a potem mama popędziła do księgarni i w rezultacie - mam ją na półce do dziś. Swoją drogą, to było porządne wydanie. Po około 20 latach i wielokrotnym czytaniu - nadal wygląda jak nowe.

A sama książka, wydana po raz pierwszy w roku 1920 - może nieco sentymentalna, może troszkę ckliwa - jest naprawdę godna polecenia. Ciekawa, mądra, krzepiąca - dobra na chandrę.

Ponury, deszczowy wieczór. Stary, skrzypiący wóz wiezie mała pasażerkę, 11-letnią Marysię (zwaną Słoneczkiem, ze względu na złote warkocze i pogodny charakter), której właśnie umarła matka. Sierotka jedzie do jedynej cioci, zresztą przyszywanej, której nigdy nie widziała. Ta koleżanka matki z młodości obiecała zaopiekować się dziewczynką.Wóz zatrzymuje się przed domem, ale zamiast oczekiwanej skromnej, ale zadbanej chatki (Marysia jest przyzwyczajona do biedy, ale schludna) widać zrujnowany ponury dom, z połamanymi schodkami, wybitymi szybami, zarośnięty chwastami, wokół ani żywej duszy, ani nawet światełka. Kiedy wbrew obawom okazuje się, że w środku jednak są mieszkańcy, sytuacja Marysi poprawia się tylko niewiele. Ciocia jest bardzo chora i prawie nie opuszcza pokoju, nie może zająć się nowoprzybyłą, pomoc domowa naburmuszona i gniewna, a nowe przybrane rodzeństwo wyraźnie wrogie w stosunku do "przybłędy". Przecież na nic nie ma pieniędzy, za co wykarmić jeszcze jedną "gębę". Jeśli chcecie wiedzieć, jak sobie poradzi ta skromna, drobna dziewczynka w tak nieprzyjaznym otoczeniu, przeczytajcie książkę - warto!

Maria Buyno-Arctowa, Słoneczko, Wyd. 3. Nasza Księgarnia 1987 / Wyd. 4. Nasza Księgarnia 1991
lub
Maria Buyno-Arctowa, Słoneczko, Polskie Wydawnictwo Encyklopedyczne POLWEN, 2003

wtorek, 10 lipca 2012

Figa - Maria Buyno-Arctowa

"Figa" to nieco mniej znana książka Marii Buyno-Arctowej, wiecznie popularnej dzięki "Słoneczku" i "Kociej mamie". Te dwie w dzieciństwie uwielbiałam, ale na "Figę" się niestety nie natknęłam. To jedna z ostatnich książek tej wspaniałej pisarki okresu 20-lecia międzywojennego - dokładnie przedostatnia (wg Wikipedii). Została wydana niemal w przedzień wybuchu II wojny światowej, w 1939 r. (niektóre źródła podają 1938). Co za paradoks, że w przedmowie do Figi autorka pisze: pragnę, aby moja książka była dla was nie tylko miłą rozrywką, ale abyście z niej wynieśli niezachwianą wiarę w potęgę dobra, które zawsze zwycięża. Przez kolejne 5 lat ciężko było nadal w to wierzyć.

Po wojnie Buyno-Arctowa opublikowała jeszcze"Kotka w bocianim gnieździe" (pod pseudonmem Jagmin), a potem nastała wymuszona cisza. W ramach zaostrzonej polityki kulturalnej jej twórczość objęto cenzurą - zakazano drukowania jej książek i wycofano je z bibliotek. Zakaz złagodzono w 1956 r., ale pisarka tego nie doczekała. Zmarła w 1952 r.

Jedyne zdjecie Marii Buyno-Arctowej,
jakie udało mi się znaleźć.
Za życia była twórczynią szalenie płodną - wydała 67 książek dla dzieci i młodzieży, w tym także utwory fantastycznonaukowe, np. 4-tomową "Wyspę mędrców". Jej powieści były nieustannie wznawiane - i niektóre nadal są, choć już z mniejszą częstotliwością. Poza wspomnianymi czterema tytułami można znaleźć także "Fifinkę" i jej drugą część "Wieś szczęśliwą", "Kazię 'Dużą'", "Ojczyznę" oraz "Złotą nić" (dzięki wznowieniom wydawnctwa Polwen, niestety nakłady są wyczerpane, więc zdobycie ich graniczy z cudem). O ile wiem, nie powstała niestety żadna biografia pisarki.

A co z samą "Figą"? Książka oparta jest na pomyśle podobnym do "Słoneczka". Mała dziewczynka ratuje od upadku zrujnowany dom. Tyle, że tutaj zamiast ubogiej sierotki mamy panieneczkę z dobrego domu, zamiast rozpadającego się domu - ubożejący dwór, a zamiast chorej, ubogiej cioci - utalentowaną artystkę, która poza fortepianem nie widzi świata, i nie potrafi zaradzić upadkowi swego gospodarstwa. Lusia ma 12 lat, ale jest bardzo drobna jak na swój wiek i dlatego przezywają ją Figą, czego zresztą bardzo nie lubi. Jej tatuś właśnie poślubił drugą żonę, której Figa nie znosi z założenia (bo tak), więc na wakacje - zamiast z macochą nad morze - woli pojechać do nieznanej cioci na wieś. Tam okazuje się, że ciocia jest co prawda urocza, ale zupełnie nie radzi sobie z mocno podupadającym majątkiem i zakusami swego wrednego siostrzeńca. Figa będzie zmuszona wziąć sprawy w swoje małe rączki, z pomocą nowego przyjaciela, drągala Andrzeja.

Figa, Maria Buyno-Arctowa, wyd. Alfa 1991 (przedruk pierwszego wydania z 1939 r.)

lub

Figa, Maria Buyno-Arctowa, wyd. Polwen 2003


piątek, 6 lipca 2012

Ania z lechickich pól (t. 3) - Maria Dunin-Kozicka

 Oficjalnie, trzecim tomem, zakończyłam przygodę z polską Anią. Recenzja poprzednich części TU i TU.

W tym tomie Ania udaje się do Francji na studia, gdzie w międzynarodowym gronie przyjaciół i z młodzieńczym zapałem rozprawia o budowie lepszej przyszłości. Rozmowy te trącą niestety silnym dydaktyzmem, ale jednocześnie są też dobrym przykładem nastrojów czasów dwudziestolecia, kiedy żywe wspomnienie pierwszej wojny budziło w ludziach chęć przebudowy świata w taki sposób, by już nigdy wojen nie było. Co się, jak wiadomo, boleśnie nie udało.

Ten francuski początek jest średnio udany, ale akcja robi się znacznie ciekawsza po powrocie Ani do Polski. Dziewczyna postanawia od razu stanąć na własnych nogach, znajduje pracę w pomocy społecznej (ze względów ideowych niezmiernie cenioną) oraz malutkie mieszkanko. Trudno powiedzieć, by dziewczyna chowana była pod kloszem (patrz poprzednie części), teraz ma jednak szansę zetknąć się z prawdziwie ciemną stroną życia. Dunin-Kozicka doskonale sportretowała najbiedniejsze dzielnice Warszawy i tłumy potrzebujących - pozbawionych nie tylko pieniędzy, ale i perspektyw, a mimo to nie zawsze prawych i uciśnionych, często znajdujących się w nędzy na własne życzenie lub domagających się pomocy, na która nie zasługują. Jak widać nic się od tamtych czasów nie zmieniło, a pisarka widziała życie nie tylko w bieli i czerni, ale i w całej gamie szarości.

Poza tym mamy oczywiście - jak w tytule - miłość Ani. Bohaterka ma dużą szanse wpaść w tę sama pułapkę, co jej matka i obdarzyć uczuciem kogoś, kto na to nie zasługuje, ale czy wpadnie, czy nie, tego już Wam zdradzać nie będę.

To co jest najbardziej wstrząsające w tej książce z punktu widzenia współczesnego czytelnika, to wszechobecna śmierć. Wielu młodych znajomych Ani umiera, przede wszystkim na gruźlicę, a wśród ubogich podopiecznych nie ma właściwie rodziny, w której żyłyby wszystkie dzieci. To co w obecnej Polsce uznajemy za normę (umiera tylko niewielki procent dzieci i to z powodu nieuleczalnych chorób, a nie biedy, a śmierć młodego człowieka jest zawsze nieoczekiwanym wstrząsem), w czasach Ani uważane byłoby za niewiarygodny dobrobyt. Warto o tym pamiętać, kiedy znów najdzie nas ochota ponarzekać.


Cała trylogia jest niezwykle ciekawa, ale raczej dla dorosłych. Ze względu na mocno archaiczny język pewnie nie znajdzie uznania wśród nastolatków. Polecam jednak wszystkim zainteresowanym, bo poza ciekawą akcją, to fascynujący portret świata od dawna nieistniejącego.

Ania z lechickich pól. T. 3. Miłość Ani, Maria Dunin-Kozicka, Centrum Informacyjno-Reklamowe CIR 1990

lub

Ania z lechickich pól. T. 3. Miłość Ani, Maria Dunin-Kozicka, AIR 1990

środa, 4 lipca 2012

Dzika Mrówka i tam-tamy - Andrzej Perepeczko

Kolejna z “młodzieżówek”, która z tarczą wyszła z boju ze zgryźliwym zgredem. A przyznam szczerze, miałem wiele obaw, bo jedyne co kojarzyło mi się z serią pana Perepeczki (nie, nie Janosika), to fakt, że wielce mi się podobała. Kto jednak nie ryzykuje, ten dobrych książek nie czyta, więc rzuciłem się na wierzchołek góry przygód, jakim jest pierwsza książka o Dzikiej Mrówce i Jego Bracie, czyli odcinek z tam-tamami w tytule.
Tytułowa Mrówka to nastoletni chłopak, którego życie ogranicza się, z grubsza, do szkoły i hokeja, którego uwielbia. Los dokoptował mu brata bliźniaka, którego najbliższe otoczenie chłopców zna jako Jego Brata (no, to już wiecie kto jest spirytusem movensem wszystkich zdarzeń). Jako że chłopcy nie zostali znalezieni w kapuście, do kompletu mamy wiecznie nieobecnego tatę - ochmistrza na statkach dalekomorskich i mamę, którą małżonek zwie Micią. Co w tym ciekawego, spytacie? Hmm, to wiedzą tylko ci, którzy uwielbiają takie ciepłe, rodzinne, literackie gniazdka. Jak kto lubi Borejków, to i w Mrówkowej rodzinie dobrze się będzie czuł, choć od razu zastrzegam, że target wiekowy jest ustawiony deczko niżej niż u Musierowicz.
No dobrze, jest rodzina, ale o co biega z tymi tam-tamami? Otóż podczas jednej z nielicznych wizyt, wobec wyrzutów jakie czyni mu małżonka: “Wszystko na mojej głowie. I koks na zimę, i malarz do odnowienia mieszkania, i dzieci, i w ogóle wszystko. A ty co? “Ależ, Miciu..." Co z ciebie za mężczyzna? Zróbże coś!”, tata postanawia zabrać chłopców na dwumiesięczny rejs. Konsekwencje tej decyzji stanowią kwintesencję książki, a że kurs jest na Afrykę, są też tam-tamy, choć nie tylko. Oj, nie tylko!
Podejrzewam co przyciągnęło mnie do książki w dzieciństwie. Jako jedynaka zawsze fascynowały mnie opisy braterskich więzi i równie braterskich napierdzielanek. Pewnikiem zazdrościłem Mrówie Jego Brata. Tego, że ma do kogo otworzyć paszczę i albo zbluzgać albo zaproponować sztamę. No i dzielić radości i smutki. Teraz zaś ze zgrozą czytałem o pomysłach, jakie mogą wpaść do głowy dwóm nastolatkom, których, tylko patrzeć, będę miał na stanie we własnym domu. Ot, prawdą jest powiedzenie, że punkt widzenia …
Mimo wieku, świetna. Parskałem śmiechem przy marynarzu - pantoflarzu, który w domu dialogował zwrotami: “Ależ, Miciu …” i “Oczywiście, Miciu …”, ale na statku potrafił ryknąć z głębi wątpi, ustawiając rodzinę do pionu. Z bananem na ustach czytałem, jak bawiący się w detektywów chłopcy udają w afrykańskim miasteczku luźną rozmowę, deklamując na przemian “Świteziankę” i jak, w zależności od tego czy buja czy nie, chcą, bądź nie, iść do szkoły morskiej.
Jest w powieści pana Andrzeja humor i draka, ale jest i nauka. Są w niej “rodzynki” informacji geograficznych (w końcu chłopcy sporo zwiedzają), jak i historycznych, ale podane niejako przy okazji wartkiej akcji. Mniód!

wtorek, 3 lipca 2012

Ania z Wyspy Księcia Edwarda - L.M. Montgomery


"Ania z Wyspy Księcia Edwarda" L.M. Montgomery ukazała się całkiem niedawno jako "ostatni, cudem odnaleziony tom cyklu o Ani". Dość szybko ukazało się, że włączenie książki do serii jest nadużyciem. Jest to raczej zbiór opowiadań i to nie tych najlepszych. Co więcej, Ania, Gilbert i ich dzieci nie są bohaterami żadnego opowiadania. W niektórych pojawiają się postaci z cyklu o Ani, ale najczęściej o rodzinie Blythe'ów tylko się wspomina (stąd angielski tytuł "The Blythes are quoted").  Pomiędzy opowiadaniami umieszczone są wiersze "autorstwa" Ani i jej syna Waltera (naprawdę L.M. Montgomery) - i przy nich pojawiają się króciutkie dialogi między członkami rodziny Blythe'ów. W rozmowach tych nie pada jednak nic nowego - są to niemal wyłącznie odniesienia do  wydarzeń z wcześniejszych tomów.

Bohaterami opowiadań są  mieszkańcy Glen St. Mary, którzy poza przeżywaniem swoich perypetii (na ogół romasowo-matrymonialno-dziecięcych) mają istną obsesję na punkcie rodziny Blythe. Co drugie zdanie pojawiają się powołania typu "tak mówi doktor Blythe, tak uważa doktorowa, która jest piękną i przemiłą kobietą, to mówiła mi Zuzanna Baker". Bardzo szybko staje się to po prostu irytujące. Gdzieś w jednej czwartej tomu byłam w stanie szczerze znienawidzić Anię, Gilberta, Zuzannę i całą progeniturę. 

Podobno L.M. Montgomery po prostu zebrała różne swoje opowiadania - opublikowane w gazetach i te nigdy nie wydane, powplatała wzmianki o Ani, przełożyła "jej" poezją i zaniosła wydawcy. Rozumiem obecny pęd do wydania ostatniego dzieła pisarki w takiej postaci, w jakiej chciała je widzieć - można to uznać za rodzaj hołdu. Jednak reklamowanie tego jako ostatniego odnalezionego tomu Ani ("niepublikowany wcześniej ostatni tom przygód Ani z Zielonego Wzgórza" - cytat z okładki polskiego wydania) jest bzdurą podyktowaną chyba chęcią wyciągnięcia pieniędzy od fanów cyklu (na "Blythe'ów" mogliby się nie złapać).

"W ostatnim tomie głównymi tematami stały się wcześniej tylko luźno poruszane przez pisarkę tematy: zdrada, niechęć do kobiet, zemsta, rozpacz, starość i śmierć. To zdecydowane odejście od klimatu poprzednich części" (stąd). Rzeczywiście nie przypomina to poprzednich części Ani z Zielonego Wzgórza, ale w innych opowiadaniach te tematy się pojawiały. Tu może rzeczywiście są nieco silniej zaznaczone, ale bez sensacji. Skala mroczności nieco wzrosła w drugiej, krótszej części (tom podzielony jest na dwie części - pierwsza dotyczy czasów sprzed I wojny światowej, druga - po niej). Miałam wrażenie, że po prostu opowiadania te powstały później niż "Ania", kiedy o niektórych sprawach można było mówić i pisać śmielej.

To, co mną wstrząsnęło najbardziej, to nie morderstwa i nieślubne dzieci. W ostatnim opowiadaniu pojawiają się imiona wnuków Ani i Gilberta - w to aż nie chce się wierzyć, bo jak Ania mogłaby być czyjąś babcią! Najdziwniejsze jednak wrażenie robi wspomnienie Holokaustu. Ania Shirley i Holokaust wymienione jednym tchem, to jak zderzenie galaktyk z równoległych światów - niemożliwe.

Wracając jeszcze do praktyk polskiego wydawcy, to poza tytułem i reklamą przyczepię się jeszcze do niedbalstwa w imionach. Narzeczona Kuby Blythe'a (najstarszy syn Ani, ja go znałam pod imieniem Jim, a oryginalnie to Jem - skrót od James Matthew), córka pastora Mereditha, występuje czasem pod oryginalnym imieniem Faith, a czasem jako Flora... Ja wiem, że to ta sama osoba, ale ktoś nie oblatany w twórczość Montgomery chyba się nie połapie. Ponieważ część opowiadań wydana w tym tomie ukazała się wcześniej pod tytułem "Spełnione marzenia", przypuszczam, że po prostu przedrukowano je, a nowe fragmenty przetłumaczono, pozostawiając imiona w oryginale, i rezultatem był mały chaos. Może brakuje im w wydawnictwie moli książkowych, które znają poprzednie części cyklu...

"Spełnione marzenia" - wcześniejsze,
niepełne wydanie
"Ani z Wyspy Księcia Edwarda"



Z innych błędów - w posłowiu na końcu książki  jest w przypisie zdanie "W ostatnim opowiadaniu "Spełnione marzenia", którego akcja toczy się w trakcie drugiej wojny światowej, Susette i Dick wspominają dziecięce przygody z wnukami Ani i Gilberta, co jest niemożliwe w świetle książkowej chronologii." Susette i Dick wspominają imiona Jima/Kuby, Nan i Di, więc chodzi o dzieci, a nie wnuki, Ani i Gilberta... (s. 588). Drażnią mnie takie nieścisłości, zwłaszcza że nawet nie czytałam tej książki zbyt wnikliwie (wybaczcie, ale po prostu mnie znudziła) - a wydawnictwo chyba powinno pracować nad nią staranniej. 

Podsumowując, nie była to zła lektura, ale byłaby lepsza, gdybym się nie nastawiała na więcej informacji o losach Blythe'ów. W sumie czytałam przed lekturą recenzje, nieodbiegające wiele od mojej, więc już wiedziałam, czego się spodziewać - ale oczywiście i tak chciałam się przekonać osobiście. Jako zagorzała fanka nie mogłabym nie przeczytać czegoś, co pisarka złożyła do publikacji tuż przed śmiercią. 

Opowiadania są różne, niektóre lepsze, niektóre gorsze - mają przyjemny staroświecki urok, ale zbyt często opierają się na wyeksploatowanych już przez pisarkę motywach. Zaskoczona byłam chyba tylko raz - przy opowiadaniu, w którym pojawiły się: miłość bez szans na ślub, seks, nieślubne dziecko oddane do adopcji, przemoc i wreszcie morderstwo. Wszystko w jednym dziele...

Ania z Wyspy Księcia Edwarda / Blythes are quoted, L.M.Montgomery, Wyd. Literackie 2011
Spełnione marzenia / The Road to Yesterday, L.M.Montgomery, Wy d. Literackie 2009

Ten wpis ukazał się wcześniej w nieco innej postaci na moim blogu Jedz, tańcz i czytaj.